czwartek, 15 marca 2018

Wspomnienia o moim ojcu – Antonim Kociubińskim nauczycielu ze Złoczowa i z Krynicy.

2014.11.27 19:27:17

Młody, szczupły pan z bujnym lokiem zaczesanym na bok i w okularach, spacerujący ulicami Złoczowa lub udający się do jednej z tamtejszych szkół to Antoni Kociubiński, nauczyciel geografii, harcerz, społecznik i wielki przyjaciel młodzieży. Znała Go cała szkoła i społeczność przedwojennego Złoczowa, znali i sanowali rodzice i mieszańcy tego wspaniałego królewskiego miasta, tak jak On szanował i poważał wszystkich tych, z którymi się spotykał, z którymi pracował i którym przekazywał swoją wiedzę. A była ona rozległa tak jak jego zainteresowania i pasje. Kochał to co robił: pracę z młodzieżą, szkolne wycieczki krajoznawczo-poznawcze, a nade wszystko pracę w harcerstwie. Do harcerstwa należał od najmłodszych swoich lat najpierw jako uczeń Szkoły Powszechnej i Państwowego Gimnazjum im. Króla J. Sobieskiego w Złoczowie, potem jako student Uniwersytetu im. J. Kazimierza we Lwowie, a po studiach jako zastępca hufcowego Hufca Złoczowskiego (1928-1938) i członek Komendy Hufca w Samborze (gdzie został skierowany do pracy w szkole w roku szkol.1938/39) na stanowisku referenta drużyn. Uczestniczył i organizował zloty harcerskie i obozy, na których był instruktorem kartografii i terenoznawstwa (m. innymi. 3-tyg. obóz letni w Gołogórach w 1932 roku, a wcześniej - jako zastępca Komendanta – obóz w Podkamieniu k. Brodów połączony z 60 km. marszem, zlot harcerski w Tarnopolu w 1930 r.). Uczestniczył również w wycieczkach szlakiem Sobieskiego do Białego Kamienia, Oleska, Podchorców w 1931 roku, a także marsze do Zbaraża i inne. W 1934 uzyskał w Złoczowie stopień Harcerza Rzeczypospolitej. W 1938 r. po przeniesieniu do Sambora otrzymał odznakę Harcerza z czasów walk o Niepodległość. Swoim ideałom harcerskim z lat młodości pozostał wierny do końca życia. Młodzież złoczowska Go kochała, a On odwzajemniał te uczucia.

Jego wychowankowie wiedzieli, że mogą na niego liczyć, że ich wysłucha zrozumie, poradzi i pomoże, jeśli będzie taka potrzeba. Był osobą niezwykle kulturalną i taktowną. Doceniały to szczególnie seminarzystki z Prywatnego Seminarium Nauczycielskiego Żeńskiego im. M. Konopnickiej w Złoczowie, gdzie uczył geografii i nauki o Polsce współczesnej w latach 1929-1933. Chętnie uczestniczyły we wszystkich organizowanych przez Niego szkolnych imprezach, uroczystościach i biwakach harcerskich – bowiem seminarium miało swoją

drużynę skautowską, której Antoni Kociubiński był opiekunem. Imponował swoja erudycją, kulturą osobistą, i ogładą towarzyską, toteż niejedna seminarzystka się w Nim podkochiwała, jak to zazwyczaj bywa gdy młody i przystojny nauczyciel uczy w żeńskiej szkole. Niejednej z nich mocniej biło serduszko w jego obecności, ale On nie zwracał na nie uwagi bo był już zaręczony i data ślubu wyznaczona. Jednak jego przeznaczeniem było wybrać i pokochać jedną z nich – Janeczkę Obertyńską, moją mamę – która w 1929 r. zapisała się do tej szkoły po ukończeniu nauki w Gimnazjum Ziemiańskim PP. Benedyktynek w Staniątkach. Ich ślub odbył się w 1934 r. w dwa lata po tym jak Janeczka uzyskała dyplom ukończenia szkoły i w rok po tym jak Antoni Kociubiński przestał już tam pracować. Byli idealnym, szanującym się małżeństwem, które przeżyło wspólnie 38 lat w szczęściu i miłości pomimo trudów okresu wojennego, przymusowej rozłąki, potem ekspatriacji i życia na nowym miejscu, w nowej powojennej rzeczywistości, a także – a może przede wszystkim – dużej różnicy wieku. Antoni Kociubiński urodził się w 1902 roku w Pieniakach pow. Brody, Janeczka Obertyńska – złoczowianka – przyszła na świat w 1913 roku.

Prywatne Seminarium Nauczycielskie Żeńskie im. M. Konopnickiej nie było ani pierwszą, ani jedyną szkołą złoczowską, w której Antoni Kociubiński uczył geografii. Zaraz po ukończeniu studiów w 1928 r. na wydziale matematyczno- przyrodniczym Uniwersytetu im. J. Kazimierza we Lwowie – dział geografii z geologią (studia w latach 1923-1928) i po przedłożeniu pracy końcowej, oraz zdaniu ostatnich egzaminów u prof. Eugeniusza Romera podjął pracę w Prywatnym Koedukacyjnym Gimnazjum Kupieckim Z.P.O.K. oraz w 3-letniej szkole Handlowej T.S.L. (lata 1928-938) ucząc geografii, historii i reklamy, a także opiekując się drużyną harcerską. Pełnił tam równocześnie obowiązki dyrektora szkoły w latach1934/36). Wykładał także swój przedmiot na Kursie Handlowym dla Dorosłych. W latach 1933 -1938 sekretarzował w Państwowym Gimnazjum im Króla J. Sobieskiego w Złoczowie tj. w szkole której był uczniem i absolwentem w 1923r. Rok przed wybuchem II wojny światowej objął posadę nauczyciela w II Liceum i Gimnazjum Państwowym w Samborze, uczył tam również w 10-letniej Pełnej Szkole z polskim językiem nauczania ( 1939-1940) Wrócił do Złoczowa aby pracować w 10- letniej Szkole z jęz. polskim nr 2, a także w szkole nr 4 oraz w latach 1941-1944 w Państwowej Szkole Handlowej Wyższego Stopnia z polskim językiem nauczania. Równocześnie w latach okupacji niemieckiej prowadził tajne nauczanie w Złoczowie przygotowując młodzież do matury (od 1 II 1942 r. do 15 V 1944 r). Ostatni tajny egzamin dojrzałości na którym Antoni Kociubiński był egzaminatorem odbył się 15 V1944 roku w budynku szpitalnym dla pełnej konspiracji. Niedługo potem musiał opuścić swoje ukochane miasto (ze względu na bezpieczeństwo) szukając schronienia w Krynicy, gdzie jego brat, lekarz mjr dr Karol Kociubiński był zastępcą komendanta szpitala wojskowego. I tutaj w nowym środowisku i w nowych warunkach razem z nauczycielami zaangażowanymi tak bardzo jak On w sprawy nauki i wychowania zaczął organizować szkołę średnią. Państwowe Gimnazjum i Liceum w Krynicy rozpoczęło swoją działalność dydaktyczną już 1 II 1945 roku. Zaraz potem przyszedł czas na zorganizowanie drużyn harcerskich, obozów i kolonii. Pierwsza z nich miała miejsce w Żegiestowie już w sierpniu 1945 roku. Po uzyskaniu stopnia podharcmistrza rozkazem Komendy Chorągwi w Krakowie w 1946 r. Antoni Kociubiński zostaje mianowany hufcowym Hufca Krynickiego, który już wcześniej założył i pełni tę funkcję do 1950 roku. Zorganizował jeszcze obozy harcerskie w Zarzeczu w 1957r. i w Gdyni-Witomino w 1958 roku, gdzie był również instruktorem terenoznawstwa. Byłam na tym obozie jako harcerka i uczennica Liceum Ogólnokształcącego w Krynicy. Przeżyłam tam jedne z najpiękniejszych chwil mojego życia, do których często wracam wspomnieniami, zwłaszcza do pieszych wypraw do Gdyni, podczas których trzeba było pokonać kilka kilometrów w pełnym umundurowaniu i utrzymując rytmiczny krok. Wchodziliśmy w ulice miasta z pieśnią na ustach, zmieniając co chwilę szyki w szeregu, według wcześniej opracowanej i przećwiczonej na ulicach sądeckich, choreografii. Pomimo upału i zmęczenia byliśmy zadowoleni, szczęśliwi i dumni, z tego, że jesteśmy harcerzami, że należymy do tej wspaniałej organizacji i do tej szkoły, którą godnie reprezentujemy tu, na drugim końcu Polski i że nasi opiekunowie – druhowie – są z nas zadowoleni, a zwłaszcza nasz drogi Komendant – Antoni Kociubiński

Więzi przyjaźni i wzajemnej sympatii zadzierzgnięte między nami, harcerzami i opiekunami podczas wspólnych zajęć obozowych przenosiły się później na grunt szkolny, gdzie panowała taka sama atmosfera obustronnego zaufania i serdeczności, którą zawsze potrafił stworzyć wokół siebie i ludzi z którymi przebywał, nasz drogi Druh, Komendant i Harcmistrz Antoni Kociubiński. Młodzież liceum razem z nami, harcerzami, chętnie uczestniczyła w szkolnych, pozalekcyjnych i nadobowiązkowych zajęciach i spotkaniach towarzyskich, które On organizował w każdą środę, aby nauczyć nas zasad dobrego zachowania i dobrych manier, zarówno na co dzień, jak i w czasie zabaw – na parkiecie. Cudowne, niezapomniane chwile, na które czekaliśmy niecierpliwie. Podobnie było z lekcjami geografii, niezwykle interesującymi, barwnymi i żywymi, bo nasz wykładowca i zarazem wspaniały mówca nie ograniczał się do podawania suchych faktów i cyfr, które należało zapamiętać. On nas uczył miłości do ziemi ojczystej, rodzinnej, ukazując nam jej piękno, jej historię, bogactwa naturalne oraz zabytki – w tym również kresowe – te, które zapamiętał z lat dzieciństwa i młodości spędzonej na ziemi złoczowskiej i lwowskiej. A robił to w sposób bardzo dyskretny, tak żeby nie wzbudzić podejrzeń u władz lokalnych i oświatowych. Nie wzbudzał, bo wszyscy mieszkańcy Krynicy Go poważali i cenili za jego uczciwość, skromność i bezinteresowność, czego stale dawał liczne dowody zarówno u siebie w Liceum, którego został dyrektorem w 1959 roku jak i w pracy społecznej na rzecz miasta, środowiska i regionu Jego zasługi w tym względzie są ogromne. Świadczą o nich liczne wyrazy uznania w postaci różnego rodzaju pism, dyplomów, odznak, orderów i medali. Pierwsze z nich to srebrna odznaka z 1947 roku za pracę w Miejskim Komitecie Odbudowy Warszawy ( zastępca sekretarza),dyplom uznania 1951r.za pracę w Komitecie Obrońców Pokoju jako przewodniczący, Medal 10-lecia Polski Ludowej w 1955 r. a następnie Złoty Krzyż Zasługi w 1957 r. i Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski w 1965 r.

W międzyczasie otrzymał też odznaczenia i dyplomy za pracę w Miejskim Komitecie Frontu Jedności Narodu będąc jego przewodniczącym przez wiele lat. Otrzymał je także za pełnienie funkcji Radnego Miasta Krynicy przez trzy kolejne kadencje, za pracę w Komisji Oświaty M.R.N. za pełnienie funkcji zastępcy prezesa Ogniska Z.N.P. w Krynicy. Jednak wśród wszystkich tych przyznanych dyplomów i odznaczeń, mój ojciec szczególnie sobie cenił te, które wiązały się z jego pracą szkolną tj. z młodzieżą, a więc dyplomy za pracę w harcerstwie na stanowisku Komendanta Ośrodka w stopniu harcmistrza i w Radzie Harcerskiej jako członka zarządu, za długoletnią pracę w tej organizacji i rozwijanie kontaktów międzynarodowych przez młodzież. Wielokrotnie był też nagradzany za wybitny wkład pracy w rozwój Sportu szkolnego latach1953-1962, za udział w organizacji VII Saneczkowych Mistrzostw Świata w 1962 r. w Krynicy, za pracę przy I Ogólnopolskich Zimowych Igrzyskach Harcerskich w 1964r. itp. Nie sposób wyliczyć tu wszystkich dowodów uznania jakie On otrzymał jak i prace, w które się angażował. Wspomnę tylko jeszcze o jednym ważnym wyróżnieniu jakie spotkało mojego ojca i z którego był bardzo dumny: to pismo Ministra Wacława Tułodzieckiego z 1964r. wyrażające uznanie za wzorową pracę na polu Oświaty i Wychowania, a więc za pracę nauczycielską, pedagogiczną, która była mu najdroższa i najbliższa, bo wkładał w nią całe swoje serce i siły – bo była jego powołaniem i misją. Pamiętam jak dziś wszystkie szkolne uroczystości poczynając od rozpoczęcia roku szkolnego, poprzez Dzień Nauczyciela, rozdania świadectw i dyplomów maturalnych, z racji zakończenia nauki w Liceum, czy też zakończenia roku szkolnego. Jego gabinet dyrektorski tonął w kwiatach. On jednak pozostawiał sobie tylko symboliczne wiązanki – bo te najpiękniejsze, za wiedzą i aprobatą młodzieży, były natychmiast odsyłane do kościoła. Mój ojciec był człowiekiem głęboko wierzącym i praktykującym, który nigdy nie zapisał się do PZPR, ani do żadnej innej partii politycznej, chociaż Go ustawicznie namawiano, wręcz naciskano. On miał zawsze jedną odpowiedź bez względu na to z kim rozmawiał, nie bacząc na ewentualne konsekwencje odmowy: „swoich przekonań i postaw nie zmienię, do kościoła chodzę i zawsze będę to robił, a ojczyźnie mogę służyć i służę w inny sposób – taki który uznaję za najwłaściwszy”.

Pomimo licznych dodatkowych zajęć pozaszkolnych znajdował czas i chęci na spotkania towarzyskie, na rozwijanie swoich zainteresowań i na ustawiczne dokształcanie. Uczestniczył w szkoleniach i kursach zawodowych, prenumerował i czytał prasę fachową, geograficzną, a z atlasem nigdy się nie rozstawał . Musiał go codziennie przed udaniem się na spoczynek pooglądać, przestudiować i porównać z innymi mapami, których miał całą kolekcję przywiezioną jeszcze ze Złoczowa, a także „ nacieszyć się” swoimi zbiorami numizmatycznymi. Numizmatyka była jego ogromną pasją życiową, trwającą przez wiele, wiele lat, której pozostał wierny aż do końca życia. Kochał malarstwo i muzykę. Pięknie grał na fortepianie, choć nie posiadał wykształcenia muzycznego. Pragnął, aby najmłodsi mieszkańcy Krynicy mogli uczyć się gry na tym instrumencie i zdobywać tajniki wiedzy muzycznej. Z jego inicjatywy i przy poparciu ówczesnego Przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej w Krynicy mgr Stefana Półchłopka została powołana do życia w 1959 roku Państwowa Szkoła Muzyczna, która niedawno świętowała swój Złoty Jubileusz. Byłam pierwszą uczennicą tej jakże ważnej i potrzebnej placówki, która rozwijała się z roku na rok z dużymi sukcesami, bo późniejsi jej absolwenci (po ukończeniu wyższych szkół muzycznych) brali udział, z dużym powodzeniem, w konkursach pianistycznych w kraju i na świecie: na Majorce, Palm Beach na Florydzie, w Warszawie, Gdańsku, Słupsku i przede wszystkim w Konkursie Chopinowskim w Warszawie w 1985 roku (Mariola Cieniawa – dziś pracownik pedagogiczny Akademii Muzycznej w Krakowie). Malarstwo i architektura fascynowały mojego ojca od najmłodszych lat. Już w Złoczowie zaczął malować swoje pierwsze obrazy oddające piękno ziemi kresowej – pejzaże, miasto Złoczów (baszta narożna zamku króla J. Sobieskiego), kościół św. Wojciecha w Krakowie i inne (które dziś zdobią ściany mojego mieszkania). Był osobą niezwykle towarzyską. Często chodził do klubu TPPR tj. kawiarni, w której miał możność spotkać się z ludźmi podzielającymi jego zainteresowania – a także z tymi, którym leżało na sercu dobro miasta, regionu i kraju. Przy kawiarnianym stoliku i „małej czarnej” dyskutowano o sprawach bieżących, o tym co już zrobiono w Krynicy i co można jeszcze zrobić, podejmowano różnego rodzaju inicjatywy obywatelskie. Może tam właśnie powstała jedna z nich – harcerska – o odbudowaniu zniszczonego przez hitlerowców pomnika Kazimierza Pułaskiego, doprowadzenia do porządku parku Jego imienia, a także zabezpieczenia obozu Konfederatów Barskich w Muszynce k. Tylicza – tj. obiektów leżących na tzw. Szlaku Pułaskiego przechodzącym przez Krynicę i okolice (pomnik ten został rzeczywiście odbudowany i stoi do dzisiaj). Może zapadały tam również szczegółowe ustalenia i decyzje o uczestnictwie młodzieży licealnej – głównie harcerzy – w różnego rodzaju uroczystościach miejskich, państwowych, a także o powitaniu zaproszonych gości i o towarzyszeniu im podczas zwiedzania naszego miasta. Powstał tam zapewne niejeden scenariusz obchodów rocznicowych, bo przedstawicieli naszej szkoły, harcerzy, nie zabrakło nigdy na żadnej ważnej uroczystości. Byli zawsze tam, gdzie działo się coś ważnego, gdy ktoś ważny zawitał do naszego uzdrowiska i trzeba było je godnie reprezentować przez młodych ludzi. Liceum Ogólnokształcące było piękną wizytówką miasta, a wszystko to dzięki dyrektorowi- Antoniemu Kociubińskiemu i jego wspaniałemu Gronu Pedagogicznemu - oddanemu zarówno swojemu przełożonemu jak i młodzieży licealnej. Razem tworzyli oni jedną wielką rodzinę szkolną, gdzie panowała serdeczna atmosfera pełna wzajemnego szacunku i życzliwości, gdzie każdy znał swoje miejsce, swoje prawa i obowiązki. I dla tej całej szkolnej społeczności niekwestionowanym autorytetem był mój ojciec, ze zdaniem którego wszyscy się bardzo liczyli i który był dla nich wzorem postępowania. Podobnie było u nas w domu, w rodzinie. Mogę śmiało powiedzieć, że tak wspaniałego dzieciństwa jakie mi stworzyli (i mojemu rodzeństwu) moi rodzice można mi tylko pozazdrościć. Nie wiedziałam co to kłótnie, awantury i nieporozumienia. Tego u nas nigdy nie było. Rodzice żyli w pełnej harmonii szanowali się nawzajem i nie dopuszczali nawet do ostrej wymiany zdań. Mój ojciec wszystkie trudne sprawy, jeśli takie były, załatwiał po swojemu : grzecznie kulturalnie i spokojnie. Był świetnym dyplomatą i wiedział jak z nami postępować, a zwłaszcza z mamą, która z racji trudnych, spadających w zasadzie tylko na jej barki obowiązków domowych bywała często zmęczona. Jeśli coś zbroiliśmy- jak to się czasem niestety zdarzało- tłumaczył nam nasz błąd, a w razie konieczności sięgał bo ostateczny argument, który był dla nas gorszy niż przysłowiowe baty – wystarczyło żeby nam powiedział że się na nas zawiódł i to była dla nas najgorsza kara. Wstydziliśmy się bardzo że sprawiliśmy mu zawód, przepraszaliśmy najpiękniej jak było można, obiecując poprawę. Baliśmy się bardzo tego, że przestanie nas kochać. Z mamą było inaczej. Jeśli zdarzyło się tak, że tata musiał zatrzymać się na dłużej w szkole lub miał w planie rozegranie partyjki ulubionego bridża z przyjaciółmi, widząc niezadowoloną minę mamy siadał po prostu do pianina i zaczynał grać. A grał ulubione melodie z czasów ich młodości (a może narzeczeństwa), których była cała wiązanka. Zaczynała ją piosenka z bardzo pięknymi i pełnymi uczucia słowami, które pamiętam do dziś, choć nie wiem czy były to autentyczne słowa napisane do tej melodii, czy też pełne miłości wyznania mojego taty. Można by powiedzieć: idealne małżeństwo i rodzina, aż trudno w to uwierzyć. A jednak to prawda. Byłam z rodzicami cały czas, od chwili moich urodzin aż do ich śmierci. Mieszkaliśmy razem. Z moim ojcem łączyły mnie więzi szczególne. Byłam zarówno Jego córką, uczennicą, harcerką jak i nauczycielką bowiem po ukończeniu studiów romanistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie podjęłam pracę w Liceum w Krynicy ucząc języka francuskiego przez całe moje życie zawodowe. Przez te dwadzieścia z górą lat wiele widziałam, zaobserwowałam i zrozumiałam. Wiele się też nauczyłam. I chociaż jest to wspomnienie sercem pisane – bo trudno pisać inaczej o kimś tak bliskim i kochanym – to nie ma w nim ani krzty subiektywizmu, czy też nieprawdy. O człowieku świadczą czyny, nie słowa, a takich pięknych czynów było w jego pracowitym choć niezbyt długim życiu wiele. Nadszedł jednak taki moment – rok 1970 kiedy trzeba było podjąć decyzję o wycofaniu się z życia zawodowego, pracy społecznej i przejścia na emeryturę. Ta chwila dla mojego ojca była wyjątkowo trudna i ciężka, chociaż konieczna. Nie było możliwości dalszego kontynuowania pracy (choć Grono Pedagogiczne usilnie Go prosiło o pozostanie w szkole, obiecując daleko idącą pomoc i wsparcie) ze względu na pogarszający się stan zdrowia tj. słabnący wzrok i problemy z sercem. Emeryturą nie było Mu jednak dane cieszyć się długo, choć obiecywał sobie, że uporządkuje swoje zbiory numizmatyczne, że poświęci się tym sprawom, które zaniedbał z braku czasu lub które odłożył na później. Nie zdążył tego zrobić. Stracił wzrok. Potem przyszedł zawał – tym razem ostatni – nie do uratowania. Pamiętam ten dzień: 18 II 1972 r. Wydawać by się mogło jeden z kolejnych, zwykłych dni, bo nic nie zapowiadało jego tragicznego zakończenia. Wieczorem mój ukochany tata umierał. Umierał na moich rękach, gdy wiozłam Go do szpitala. Spokojny, cichy jakby pogodzony z losem.

Może dlatego, że jego myśli w ostatnich minutach życia, podążały ku tej pięknej ziemi rodzinnej, kresowej, którą musiał opuścić na zawsze, a którą tyle razy radośnie przemierzał jako harcerz, opiekun i Druh – ziemię, którą opisywał i kreślił na mapach, wykresach i planach. Może w ostatnich chwilach widział dawne miasto Złoczów, do którego nie było Mu dane już nigdy wrócić, a które przecież tak bardzo kochał, (pragnął, żeby Go pochować w mundurze harcerskim przywiezionym ze Złoczowa – i tak się stało.) Spoczął na Ziemi Sądeckiej, która Go przygarnęła, pokochała i doceniła i dla której tak wiele zrobił. Pokochali i docenili uczniowie, ich rodzice, nauczyciele i społeczność krynicka. Dla nich, tak jak i dla nas – rodziny – pozostanie na zawsze wzorem do naśladowania. Na zawsze pozostanie w naszej i w ich wdzięcznej pamięci, w sercu i we wspomnieniach. Pięknych wspomnieniach.

W lutym, tego roku, minęła kolejna, 38 już rocznica Jego śmierci. I choć tyle lat już upłynęło, tyle się zmieniło w moim i naszym życiu rodzinnym, zawodowym i politycznym, pozostał na stałe i niezmiennie ideał człowieka prawego, uczciwego, szlachetnego i bezinteresownego, gotowego służyć zawsze i wszędzie pomocą i wiedzą tym, którzy tego potrzebują, a zwłaszcza młodym pokoleniom- ideał wzorowego wychowawcy, pedagoga i nauczyciela, a także przykładnego harcerza-patrioty jakim był zawsze mój ojciec – Antoni Kociubiński – nauczyciel z Kresów, ze Złoczowa, a po wojnie nauczyciel z Krynicy.

Marta Jucherska - córka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz