Wspomnienia o moim ojcu – Antonim Kociubińskim nauczycielu ze Złoczowa i z Krynicy.
2014.11.27 19:27:17
Młody,
szczupły pan z bujnym lokiem zaczesanym na bok i w okularach,
spacerujący ulicami Złoczowa lub udający się do jednej z tamtejszych
szkół to Antoni Kociubiński, nauczyciel geografii, harcerz, społecznik i
wielki przyjaciel młodzieży. Znała Go cała szkoła i społeczność
przedwojennego Złoczowa, znali i sanowali rodzice i mieszańcy tego
wspaniałego królewskiego miasta, tak jak On szanował i poważał
wszystkich tych, z którymi się spotykał, z którymi pracował i którym
przekazywał swoją wiedzę. A była ona rozległa tak jak jego
zainteresowania i pasje. Kochał to co robił: pracę z młodzieżą, szkolne
wycieczki krajoznawczo-poznawcze, a nade wszystko pracę w harcerstwie.
Do harcerstwa należał od najmłodszych swoich lat najpierw jako uczeń
Szkoły Powszechnej i Państwowego Gimnazjum im. Króla J. Sobieskiego w
Złoczowie, potem jako student Uniwersytetu im. J. Kazimierza we Lwowie, a
po studiach jako zastępca hufcowego Hufca Złoczowskiego (1928-1938) i
członek Komendy Hufca w Samborze (gdzie został skierowany do pracy w
szkole w roku szkol.1938/39) na stanowisku referenta drużyn.
Uczestniczył i organizował zloty harcerskie i obozy, na których był
instruktorem kartografii i terenoznawstwa (m. innymi. 3-tyg. obóz letni w
Gołogórach w 1932 roku, a wcześniej - jako zastępca Komendanta – obóz w
Podkamieniu k. Brodów połączony z 60 km. marszem, zlot harcerski w
Tarnopolu w 1930 r.). Uczestniczył również w wycieczkach szlakiem
Sobieskiego do Białego Kamienia, Oleska, Podchorców w 1931 roku, a także
marsze do Zbaraża i inne. W 1934 uzyskał w Złoczowie stopień Harcerza
Rzeczypospolitej. W 1938 r. po przeniesieniu do Sambora otrzymał odznakę
Harcerza z czasów walk o Niepodległość. Swoim ideałom harcerskim z lat
młodości pozostał wierny do końca życia. Młodzież złoczowska Go kochała,
a On odwzajemniał te uczucia.
Jego
wychowankowie wiedzieli, że mogą na niego liczyć, że ich wysłucha
zrozumie, poradzi i pomoże, jeśli będzie taka potrzeba. Był osobą
niezwykle kulturalną i taktowną. Doceniały to szczególnie seminarzystki z
Prywatnego Seminarium Nauczycielskiego Żeńskiego im. M. Konopnickiej w
Złoczowie, gdzie uczył geografii i nauki o Polsce współczesnej w latach
1929-1933. Chętnie uczestniczyły we wszystkich organizowanych przez
Niego szkolnych imprezach, uroczystościach i biwakach harcerskich –
bowiem seminarium miało swoją
drużynę
skautowską, której Antoni Kociubiński był opiekunem. Imponował swoja
erudycją, kulturą osobistą, i ogładą towarzyską, toteż niejedna
seminarzystka się w Nim podkochiwała, jak to zazwyczaj bywa gdy młody i
przystojny nauczyciel uczy w żeńskiej szkole. Niejednej z nich mocniej
biło serduszko w jego obecności, ale On nie zwracał na nie uwagi bo był
już zaręczony i data ślubu wyznaczona. Jednak jego przeznaczeniem było
wybrać i pokochać jedną z nich – Janeczkę Obertyńską, moją mamę – która w
1929 r. zapisała się do tej szkoły po ukończeniu nauki w Gimnazjum
Ziemiańskim PP. Benedyktynek w Staniątkach. Ich ślub odbył się w 1934 r.
w dwa lata po tym jak Janeczka uzyskała dyplom ukończenia szkoły i w
rok po tym jak Antoni Kociubiński przestał już tam pracować. Byli
idealnym, szanującym się małżeństwem, które przeżyło wspólnie 38 lat w
szczęściu i miłości pomimo trudów okresu wojennego, przymusowej rozłąki,
potem ekspatriacji i życia na nowym miejscu, w nowej powojennej
rzeczywistości, a także – a może przede wszystkim – dużej różnicy wieku.
Antoni Kociubiński urodził się w 1902 roku w Pieniakach pow. Brody,
Janeczka Obertyńska – złoczowianka – przyszła na świat w 1913 roku.
Prywatne
Seminarium Nauczycielskie Żeńskie im. M. Konopnickiej nie było ani
pierwszą, ani jedyną szkołą złoczowską, w której Antoni Kociubiński
uczył geografii. Zaraz po ukończeniu studiów w 1928 r. na wydziale
matematyczno- przyrodniczym Uniwersytetu im. J. Kazimierza we Lwowie –
dział geografii z geologią (studia w latach 1923-1928) i po przedłożeniu
pracy końcowej, oraz zdaniu ostatnich egzaminów u prof. Eugeniusza
Romera podjął pracę w Prywatnym Koedukacyjnym Gimnazjum Kupieckim
Z.P.O.K. oraz w 3-letniej szkole Handlowej T.S.L. (lata 1928-938) ucząc
geografii, historii i reklamy, a także opiekując się drużyną harcerską.
Pełnił tam równocześnie obowiązki dyrektora szkoły w latach1934/36).
Wykładał także swój przedmiot na Kursie Handlowym dla Dorosłych. W
latach 1933 -1938 sekretarzował w Państwowym Gimnazjum im Króla J.
Sobieskiego w Złoczowie tj. w szkole której był uczniem i absolwentem w
1923r. Rok przed wybuchem II wojny światowej objął posadę nauczyciela w
II Liceum i Gimnazjum Państwowym w Samborze, uczył tam również w
10-letniej Pełnej Szkole z polskim językiem nauczania ( 1939-1940)
Wrócił do Złoczowa aby pracować w 10- letniej Szkole z jęz. polskim nr
2, a także w szkole nr 4 oraz w latach 1941-1944 w Państwowej Szkole
Handlowej Wyższego Stopnia z polskim językiem nauczania. Równocześnie w
latach okupacji niemieckiej prowadził tajne nauczanie w Złoczowie
przygotowując młodzież do matury (od 1 II 1942 r. do 15 V 1944 r).
Ostatni tajny egzamin dojrzałości na którym Antoni Kociubiński był
egzaminatorem odbył się 15 V1944 roku w budynku szpitalnym dla pełnej
konspiracji. Niedługo potem musiał opuścić swoje ukochane miasto (ze
względu na bezpieczeństwo) szukając schronienia w Krynicy, gdzie jego
brat, lekarz mjr dr Karol Kociubiński był zastępcą komendanta szpitala
wojskowego. I tutaj w nowym środowisku i w nowych warunkach razem z
nauczycielami zaangażowanymi tak bardzo jak On w sprawy nauki i
wychowania zaczął organizować szkołę średnią. Państwowe Gimnazjum i
Liceum w Krynicy rozpoczęło swoją działalność dydaktyczną już 1 II 1945
roku. Zaraz potem przyszedł czas na zorganizowanie drużyn harcerskich,
obozów i kolonii. Pierwsza z nich miała miejsce w Żegiestowie już w
sierpniu 1945 roku. Po uzyskaniu stopnia podharcmistrza rozkazem Komendy
Chorągwi w Krakowie w 1946 r. Antoni Kociubiński zostaje mianowany
hufcowym Hufca Krynickiego, który już wcześniej założył i pełni tę
funkcję do 1950 roku. Zorganizował jeszcze obozy harcerskie w Zarzeczu w
1957r. i w Gdyni-Witomino w 1958 roku, gdzie był również instruktorem
terenoznawstwa. Byłam na tym obozie jako harcerka i uczennica Liceum
Ogólnokształcącego w Krynicy. Przeżyłam tam jedne z najpiękniejszych
chwil mojego życia, do których często wracam wspomnieniami, zwłaszcza do
pieszych wypraw do Gdyni, podczas których trzeba było pokonać kilka
kilometrów w pełnym umundurowaniu i utrzymując rytmiczny krok.
Wchodziliśmy w ulice miasta z pieśnią na ustach, zmieniając co chwilę
szyki w szeregu, według wcześniej opracowanej i przećwiczonej na ulicach
sądeckich, choreografii. Pomimo upału i zmęczenia byliśmy zadowoleni,
szczęśliwi i dumni, z tego, że jesteśmy harcerzami, że należymy do tej
wspaniałej organizacji i do tej szkoły, którą godnie reprezentujemy tu,
na drugim końcu Polski i że nasi opiekunowie – druhowie – są z nas
zadowoleni, a zwłaszcza nasz drogi Komendant – Antoni Kociubiński
Więzi
przyjaźni i wzajemnej sympatii zadzierzgnięte między nami, harcerzami i
opiekunami podczas wspólnych zajęć obozowych przenosiły się później na
grunt szkolny, gdzie panowała taka sama atmosfera obustronnego zaufania i
serdeczności, którą zawsze potrafił stworzyć wokół siebie i ludzi z
którymi przebywał, nasz drogi Druh, Komendant i Harcmistrz Antoni
Kociubiński. Młodzież liceum razem z nami, harcerzami, chętnie
uczestniczyła w szkolnych, pozalekcyjnych i nadobowiązkowych zajęciach i
spotkaniach towarzyskich, które On organizował w każdą środę, aby
nauczyć nas zasad dobrego zachowania i dobrych manier, zarówno na co
dzień, jak i w czasie zabaw – na parkiecie. Cudowne, niezapomniane
chwile, na które czekaliśmy niecierpliwie. Podobnie było z lekcjami
geografii, niezwykle interesującymi, barwnymi i żywymi, bo nasz
wykładowca i zarazem wspaniały mówca nie ograniczał się do podawania
suchych faktów i cyfr, które należało zapamiętać. On nas uczył miłości
do ziemi ojczystej, rodzinnej, ukazując nam jej piękno, jej historię,
bogactwa naturalne oraz zabytki – w tym również kresowe – te, które
zapamiętał z lat dzieciństwa i młodości spędzonej na ziemi złoczowskiej i
lwowskiej. A robił to w sposób bardzo dyskretny, tak żeby nie wzbudzić
podejrzeń u władz lokalnych i oświatowych. Nie wzbudzał, bo wszyscy
mieszkańcy Krynicy Go poważali i cenili za jego uczciwość, skromność i
bezinteresowność, czego stale dawał liczne dowody zarówno u siebie w
Liceum, którego został dyrektorem w 1959 roku jak i w pracy społecznej
na rzecz miasta, środowiska i regionu Jego zasługi w tym względzie są
ogromne. Świadczą o nich liczne wyrazy uznania w postaci różnego rodzaju
pism, dyplomów, odznak, orderów i medali. Pierwsze z nich to srebrna
odznaka z 1947 roku za pracę w Miejskim Komitecie Odbudowy Warszawy (
zastępca sekretarza),dyplom uznania 1951r.za pracę w Komitecie Obrońców
Pokoju jako przewodniczący, Medal 10-lecia Polski Ludowej w 1955 r. a
następnie Złoty Krzyż Zasługi w 1957 r. i Krzyż Kawalerski Orderu
Odrodzenia Polski w 1965 r.
W
międzyczasie otrzymał też odznaczenia i dyplomy za pracę w Miejskim
Komitecie Frontu Jedności Narodu będąc jego przewodniczącym przez wiele
lat. Otrzymał je także za pełnienie funkcji Radnego Miasta Krynicy przez
trzy kolejne kadencje, za pracę w Komisji Oświaty M.R.N. za pełnienie
funkcji zastępcy prezesa Ogniska Z.N.P. w Krynicy. Jednak wśród
wszystkich tych przyznanych dyplomów i odznaczeń, mój ojciec szczególnie
sobie cenił te, które wiązały się z jego pracą szkolną tj. z młodzieżą,
a więc dyplomy za pracę w harcerstwie na stanowisku Komendanta Ośrodka w
stopniu harcmistrza i w Radzie Harcerskiej jako członka zarządu, za
długoletnią pracę w tej organizacji i rozwijanie kontaktów
międzynarodowych przez młodzież. Wielokrotnie był też nagradzany za
wybitny wkład pracy w rozwój Sportu szkolnego latach1953-1962, za udział
w organizacji VII Saneczkowych Mistrzostw Świata w 1962 r. w Krynicy,
za pracę przy I Ogólnopolskich Zimowych Igrzyskach Harcerskich w 1964r.
itp. Nie sposób wyliczyć tu wszystkich dowodów uznania jakie On otrzymał
jak i prace, w które się angażował. Wspomnę tylko jeszcze o jednym
ważnym wyróżnieniu jakie spotkało mojego ojca i z którego był bardzo
dumny: to pismo Ministra Wacława Tułodzieckiego z 1964r. wyrażające
uznanie za wzorową pracę na polu Oświaty i Wychowania, a więc za pracę
nauczycielską, pedagogiczną, która była mu najdroższa i najbliższa, bo
wkładał w nią całe swoje serce i siły – bo była jego powołaniem i misją.
Pamiętam jak dziś wszystkie szkolne uroczystości poczynając od
rozpoczęcia roku szkolnego, poprzez Dzień Nauczyciela, rozdania
świadectw i dyplomów maturalnych, z racji zakończenia nauki w Liceum,
czy też zakończenia roku szkolnego. Jego gabinet dyrektorski tonął w
kwiatach. On jednak pozostawiał sobie tylko symboliczne wiązanki – bo te
najpiękniejsze, za wiedzą i aprobatą młodzieży, były natychmiast
odsyłane do kościoła. Mój ojciec był człowiekiem głęboko wierzącym i
praktykującym, który nigdy nie zapisał się do PZPR, ani do żadnej innej
partii politycznej, chociaż Go ustawicznie namawiano, wręcz naciskano.
On miał zawsze jedną odpowiedź bez względu na to z kim rozmawiał, nie
bacząc na ewentualne konsekwencje odmowy: „swoich przekonań i postaw nie
zmienię, do kościoła chodzę i zawsze będę to robił, a ojczyźnie mogę
służyć i służę w inny sposób – taki który uznaję za najwłaściwszy”.
Pomimo
licznych dodatkowych zajęć pozaszkolnych znajdował czas i chęci na
spotkania towarzyskie, na rozwijanie swoich zainteresowań i na
ustawiczne dokształcanie. Uczestniczył w szkoleniach i kursach
zawodowych, prenumerował i czytał prasę fachową, geograficzną, a z
atlasem nigdy się nie rozstawał . Musiał go codziennie przed udaniem się
na spoczynek pooglądać, przestudiować i porównać z innymi mapami,
których miał całą kolekcję przywiezioną jeszcze ze Złoczowa, a także „
nacieszyć się” swoimi zbiorami numizmatycznymi. Numizmatyka była jego
ogromną pasją życiową, trwającą przez wiele, wiele lat, której pozostał
wierny aż do końca życia. Kochał malarstwo i muzykę. Pięknie grał na
fortepianie, choć nie posiadał wykształcenia muzycznego. Pragnął, aby
najmłodsi mieszkańcy Krynicy mogli uczyć się gry na tym instrumencie i
zdobywać tajniki wiedzy muzycznej. Z jego inicjatywy i przy poparciu
ówczesnego Przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej w Krynicy mgr
Stefana Półchłopka została powołana do życia w 1959 roku Państwowa
Szkoła Muzyczna, która niedawno świętowała swój Złoty Jubileusz. Byłam
pierwszą uczennicą tej jakże ważnej i potrzebnej placówki, która
rozwijała się z roku na rok z dużymi sukcesami, bo późniejsi jej
absolwenci (po ukończeniu wyższych szkół muzycznych) brali udział, z
dużym powodzeniem, w konkursach pianistycznych w kraju i na świecie: na
Majorce, Palm Beach na Florydzie, w Warszawie, Gdańsku, Słupsku i przede
wszystkim w Konkursie Chopinowskim w Warszawie w 1985 roku (Mariola
Cieniawa – dziś pracownik pedagogiczny Akademii Muzycznej w Krakowie).
Malarstwo i architektura fascynowały mojego ojca od najmłodszych lat.
Już w Złoczowie zaczął malować swoje pierwsze obrazy oddające piękno
ziemi kresowej – pejzaże, miasto Złoczów (baszta narożna zamku króla J.
Sobieskiego), kościół św. Wojciecha w Krakowie i inne (które dziś zdobią
ściany mojego mieszkania). Był osobą niezwykle towarzyską. Często
chodził do klubu TPPR tj. kawiarni, w której miał możność spotkać się z
ludźmi podzielającymi jego zainteresowania – a także z tymi, którym
leżało na sercu dobro miasta, regionu i kraju. Przy kawiarnianym stoliku
i „małej czarnej” dyskutowano o sprawach bieżących, o tym co już
zrobiono w Krynicy i co można jeszcze zrobić, podejmowano różnego
rodzaju inicjatywy obywatelskie. Może tam właśnie powstała jedna z nich –
harcerska – o odbudowaniu zniszczonego przez hitlerowców pomnika
Kazimierza Pułaskiego, doprowadzenia do porządku parku Jego imienia, a
także zabezpieczenia obozu Konfederatów Barskich w Muszynce k. Tylicza –
tj. obiektów leżących na tzw. Szlaku Pułaskiego przechodzącym przez
Krynicę i okolice (pomnik ten został rzeczywiście odbudowany i stoi do
dzisiaj). Może zapadały tam również szczegółowe ustalenia i decyzje o
uczestnictwie młodzieży licealnej – głównie harcerzy – w różnego rodzaju
uroczystościach miejskich, państwowych, a także o powitaniu
zaproszonych gości i o towarzyszeniu im podczas zwiedzania naszego
miasta. Powstał tam zapewne niejeden scenariusz obchodów rocznicowych,
bo przedstawicieli naszej szkoły, harcerzy, nie zabrakło nigdy na żadnej
ważnej uroczystości. Byli zawsze tam, gdzie działo się coś ważnego, gdy
ktoś ważny zawitał do naszego uzdrowiska i trzeba było je godnie
reprezentować przez młodych ludzi. Liceum Ogólnokształcące było piękną
wizytówką miasta, a wszystko to dzięki dyrektorowi- Antoniemu
Kociubińskiemu i jego wspaniałemu Gronu Pedagogicznemu - oddanemu
zarówno swojemu przełożonemu jak i młodzieży licealnej. Razem tworzyli
oni jedną wielką rodzinę szkolną, gdzie panowała serdeczna atmosfera
pełna wzajemnego szacunku i życzliwości, gdzie każdy znał swoje miejsce,
swoje prawa i obowiązki. I dla tej całej szkolnej społeczności
niekwestionowanym autorytetem był mój ojciec, ze zdaniem którego wszyscy
się bardzo liczyli i który był dla nich wzorem postępowania. Podobnie
było u nas w domu, w rodzinie. Mogę śmiało powiedzieć, że tak
wspaniałego dzieciństwa jakie mi stworzyli (i mojemu rodzeństwu) moi
rodzice można mi tylko pozazdrościć. Nie wiedziałam co to kłótnie,
awantury i nieporozumienia. Tego u nas nigdy nie było. Rodzice żyli w
pełnej harmonii szanowali się nawzajem i nie dopuszczali nawet do ostrej
wymiany zdań. Mój ojciec wszystkie trudne sprawy, jeśli takie były,
załatwiał po swojemu : grzecznie kulturalnie i spokojnie. Był świetnym
dyplomatą i wiedział jak z nami postępować, a zwłaszcza z mamą, która z
racji trudnych, spadających w zasadzie tylko na jej barki obowiązków
domowych bywała często zmęczona. Jeśli coś zbroiliśmy- jak to się czasem
niestety zdarzało- tłumaczył nam nasz błąd, a w razie konieczności
sięgał bo ostateczny argument, który był dla nas gorszy niż przysłowiowe
baty – wystarczyło żeby nam powiedział że się na nas zawiódł i to była
dla nas najgorsza kara. Wstydziliśmy się bardzo że sprawiliśmy mu zawód,
przepraszaliśmy najpiękniej jak było można, obiecując poprawę. Baliśmy
się bardzo tego, że przestanie nas kochać. Z mamą było inaczej. Jeśli
zdarzyło się tak, że tata musiał zatrzymać się na dłużej w szkole lub
miał w planie rozegranie partyjki ulubionego bridża z przyjaciółmi,
widząc niezadowoloną minę mamy siadał po prostu do pianina i zaczynał
grać. A grał ulubione melodie z czasów ich młodości (a może
narzeczeństwa), których była cała wiązanka. Zaczynała ją piosenka z
bardzo pięknymi i pełnymi uczucia słowami, które pamiętam do dziś, choć
nie wiem czy były to autentyczne słowa napisane do tej melodii, czy też
pełne miłości wyznania mojego taty. Można by powiedzieć: idealne
małżeństwo i rodzina, aż trudno w to uwierzyć. A jednak to prawda. Byłam
z rodzicami cały czas, od chwili moich urodzin aż do ich śmierci.
Mieszkaliśmy razem. Z moim ojcem łączyły mnie więzi szczególne. Byłam
zarówno Jego córką, uczennicą, harcerką jak i nauczycielką bowiem po
ukończeniu studiów romanistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim w
Krakowie podjęłam pracę w Liceum w Krynicy ucząc języka francuskiego
przez całe moje życie zawodowe. Przez te dwadzieścia z górą lat wiele
widziałam, zaobserwowałam i zrozumiałam. Wiele się też nauczyłam. I
chociaż jest to wspomnienie sercem pisane – bo trudno pisać inaczej o
kimś tak bliskim i kochanym – to nie ma w nim ani krzty subiektywizmu,
czy też nieprawdy. O człowieku świadczą czyny, nie słowa, a takich
pięknych czynów było w jego pracowitym choć niezbyt długim życiu wiele.
Nadszedł jednak taki moment – rok 1970 kiedy trzeba było podjąć decyzję o
wycofaniu się z życia zawodowego, pracy społecznej i przejścia na
emeryturę. Ta chwila dla mojego ojca była wyjątkowo trudna i ciężka,
chociaż konieczna. Nie było możliwości dalszego kontynuowania pracy
(choć Grono Pedagogiczne usilnie Go prosiło o pozostanie w szkole,
obiecując daleko idącą pomoc i wsparcie) ze względu na pogarszający się
stan zdrowia tj. słabnący wzrok i problemy z sercem. Emeryturą nie było
Mu jednak dane cieszyć się długo, choć obiecywał sobie, że uporządkuje
swoje zbiory numizmatyczne, że poświęci się tym sprawom, które zaniedbał
z braku czasu lub które odłożył na później. Nie zdążył tego zrobić.
Stracił wzrok. Potem przyszedł zawał – tym razem ostatni – nie do
uratowania. Pamiętam ten dzień: 18 II 1972 r. Wydawać by się mogło jeden
z kolejnych, zwykłych dni, bo nic nie zapowiadało jego tragicznego
zakończenia. Wieczorem mój ukochany tata umierał. Umierał na moich
rękach, gdy wiozłam Go do szpitala. Spokojny, cichy jakby pogodzony z
losem.
Może
dlatego, że jego myśli w ostatnich minutach życia, podążały ku tej
pięknej ziemi rodzinnej, kresowej, którą musiał opuścić na zawsze, a
którą tyle razy radośnie przemierzał jako harcerz, opiekun i Druh –
ziemię, którą opisywał i kreślił na mapach, wykresach i planach. Może w
ostatnich chwilach widział dawne miasto Złoczów, do którego nie było Mu
dane już nigdy wrócić, a które przecież tak bardzo kochał, (pragnął,
żeby Go pochować w mundurze harcerskim przywiezionym ze Złoczowa – i tak
się stało.) Spoczął na Ziemi Sądeckiej, która Go przygarnęła, pokochała
i doceniła i dla której tak wiele zrobił. Pokochali i docenili
uczniowie, ich rodzice, nauczyciele i społeczność krynicka. Dla nich,
tak jak i dla nas – rodziny – pozostanie na zawsze wzorem do
naśladowania. Na zawsze pozostanie w naszej i w ich wdzięcznej pamięci, w
sercu i we wspomnieniach. Pięknych wspomnieniach.
W
lutym, tego roku, minęła kolejna, 38 już rocznica Jego śmierci. I choć
tyle lat już upłynęło, tyle się zmieniło w moim i naszym życiu
rodzinnym, zawodowym i politycznym, pozostał na stałe i niezmiennie
ideał człowieka prawego, uczciwego, szlachetnego i bezinteresownego,
gotowego służyć zawsze i wszędzie pomocą i wiedzą tym, którzy tego
potrzebują, a zwłaszcza młodym pokoleniom- ideał wzorowego wychowawcy,
pedagoga i nauczyciela, a także przykładnego harcerza-patrioty jakim był
zawsze mój ojciec – Antoni Kociubiński – nauczyciel z Kresów, ze
Złoczowa, a po wojnie nauczyciel z Krynicy.
Marta Jucherska - córka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz