czwartek, 15 marca 2018

Powroty na Kresy – wrzesień 1994 – ciąg dalszy

2014.01.09 19:51:45

25 wrzesień – jedziemy przez Podhorce, Podkamień, Załoźce, Zbaraż na nocleg w Tarnopolu.

            Pukam do p. Mieczysława Gulina, Drzwi do pokoju zamknięte i nikt nie odpowiada. Pukamy, pukamy i nic. Wezwaliśmy faceta z obsługi hotelu, żeby otworzył drzwi. Nie mają zapasowych kluczy. Trzeba wywarzyć drzwi. Nie był wielki problem, mocno oparł się o drzwi i zamek puścił (już wcześniej był nadwerężony), a w pokoju pusto. Jest tylko laska. Dobrą chwilę musieliśmy czekać, żeby się pojawił. Zaczął przepraszać…, ja pytam dlaczego laski
nie wziął ze sobą a on z rozbrajającą miną mówi: ja się świetnie tu czyje i mogę
nawet biegać. Ulżyło nam, bo nie wiedzieliśmy co się stało.

           W Podhorcach zatrzymujemy się na chwile przy kościele i tu niespodzianka. Aleja od Zamku idzie grupa turystyczna, a w niej nasz starszy kolega klubowy prof. Bolesław Bachman (matura w gimnazjum złoczowskim w
1929 r.) Przyjechał z grupą warszawskich profesorów. Miłe powitanie, krótka rozmowa i zapewnienie, że na następną wyprawę wybierze się już z nami,.

           Żegnamy się i jedziemy dalej przez Ponikwę, Podkamień – teraz na teren klasztoru nas nie wpuszczono. Schodzimy niżej, żeby lepiej widzieć sylwetę klasztoru. Piękny widok – robimy zdjęcia.   

           Teraz Załoźce, Zbaraż, Tarnopol. Przed Zbarażem jest Stary Zbaraż, dawne grodzisko Zbaraskich. Tutaj nikt nie zagląda. Ciekawość wzięła  górę. Pytamy jak dojechać. Wskazują lichą drogę z kamienia. Trzeba jechać pod górę, Pytam p, Bogdana – jedziemy? Oczywiście, że jedziemy – odpowiada. Droga z początku jako taka, staje się coraz bardziej wyboista wypłukana prze deszcze, ale dla naszego świetnego kierowcy p. Bogdana to mały pikuś jak mówi. W końcu dojechaliśmy pod sam szczyt, Jeszcze 300 m. i przed nami rozpościera się piękny widok.
     
           Z tego wydawałoby się niepozornego miejsca rozciąga się przepiękny widok na głębokie jary, szerokie doliny i górujące nad nimi wzgórza o równie stromych zboczach. Istny arkadyjski charakter tego uroczyska. To przestrzeń dzika, jeszcze nie skażona urbanizacją i cywilizacją.

           Zamek kiedyś stał na dużym wzniesieniu jak na warunki na ogół płaskiej płyty podolskiej. Miejsce świetnie zostało wybrane przez ówczesnych budowniczych. Trudno dostępne dla najeźdźców, ze względu na bardzo strome zbocza.
Dziś na górze pozostał fragment kamiennego muru.

          W czasie pierwszej wojny światowej góra ta opasana została szańcami. Tu stoczona została bitwa miedzy wojskami rosyjskimi i austriackimi.

          Można pomyśleć, że nie ma tu nic szczególnego, a jednak, a jednak warto było pokonać w mozolnym trudzie wejście na górę.

         Już jesteśmy w Zbarażu. Szyki wyjazd na górę zamkową. Kto jeszcze nie widział zamku, może obejrzeć.

         Jeszcze odwiedziny w kościele u o. Benedyktyna z Krakowa. Cierpi na wysokie ciśnienie. Nie jest tu łatwo. Darek rejestruje w kamerze co się da i dalej w drogę. To już późne popołudnie i nadciąga zachmurzenie.

         Jedziemy. W Tarnopolu jestem umówiony z człowiekiem, który załatwiał hotel. Będzie czekał w Hotelu Ukraina vis a vis kościoła Dominikanów. Już człowieka znalazłem, wychodzimy, a tu leje jak z cebra. W strugach deszczu, przez szyby autokaru oglądamy sylwetę kościoła i jazda do hotelu. Hotel nawet przyzwoity – nauczycielski. Pora jest już na spanie, a jutro ruszamy w dalszą drogę.

         26 września. Jedziemy drogą szybkiego ruchu i skręcamy do Mikulińców.
Tutaj jest zamek zbudowany z kamienia w 1550 roku przez Annę Jordanową z rodu Sieniawskich, żonę Wawrzyńca Spytka Jordana z Zakliczyna, kasztelana krakowskiego.

         Zamek w XVI wieku był czteroskrzydłowym budynkiem mieszkalnym, z wielkimi
piwnicami, którego zewnętrzne mury mają grubość dwóch metrów. Wewnątrz jest
dziedziniec, a od strony wschodniej i zachodniej bramy wjazdowe. W trzech narożach trzykondygnacyjne baszty ze strzelnicami przystosowanymi dla dział. Podobno długość ściany wynosi 75 m.

        Później zamek był siedzibą rodziny Zborowskich, jako wniesione wiano przez jedną z ośmiu córek Jordana - Zofię, która wyszła za mąż za Samuela Zborowskiego, 
herbu Jastrzębiec – hetmana kozackiego, rotmistrza królewskiego, kalwinisty..

       Samuel był synem Marcina Zborowskiego i Anny z Konarskich herbu Abdank.
Była to barwna postać, więc warto jej poświęcić kilka słów.
       W 1574 roku, w czasie uroczystości koronacyjnych Henryka Walezego na Wawelu, doszło do walki pomiędzy Samuelem Zborowskim i Karwatem sługą Jana Tęczyńskiego, kasztelana wojnickiego. Próbę rozdzielenia walczących podjął Andrzej Wapowski, kasztelan przemyski. Zdenerwowany tą interwencją Samuel Zborowski uderzył Wapowskiego czekanem w głowę, wskutek czego tenże zmarł. Za morderstwo dokonane w afekcie król skazał Samuela na banicję. Przebywał w Siedmiogrodzie.
       11 maja 1584 r. podczas odwiedzin ukochanej siostrzenicy w Piekarach został ujęty i osadzony w wieży zamku na Wawelu, jako niebezpieczny złoczyńca i został ścięty na dziedzińcu zamku wawelskiego 26 maja 1584 r. Sejm w 1589 r. uznał ścięcie Samuela Zborowskiego za zgodne z prawem.
Samuel Zborowski, uwieczniony został przez Juliusza Słowackiego w dramacie „Samuel Zborowski” wierszem napisanym.

        Co do dalszych losów zamku,  to w 1637 r. zamek kupił Stanisław Koniecpolski, kasztelan krakowski, hetman wielki koronny. Kolejni właściciele to rodziny: Sieniawskich, Lubomirskich, Mniszchów, a od połowy XVIII w. właścicielką zamku była Ludwika Potocka z rodu Mniszchów, kasztelanka krakowska. Dobra te odkupiła od Lubomirskich i zbudowała tu piękny pałac. W 1792 r. właścicielami zostaje rodzina baronów Konopków.  Jeden z nich Jan w początku XIX w., w części pomieszczeń zamkowych urządzi fabrykę sukna, ale nie sprostała ona konkurencji z fabrykami austriackimi w zachodnich prowincjach. Później pałac należał do Rejów.

        Naprzeciw pałacu jest kościół p.w. Trójcy Świętej fundacji Ludwiki Potockiej /de domo Mniszchówny/, wdowy po Józefie, hetmanie wielkim koronnym, wybudowany i konsekrowany w roku 1779. Osiowo powiązany z pałacem, zbudowanym w tym samym co świątynia czasie, gruntownie przekształconym w XIX stuleciu. Teraz pałac służy jako sanatorium fizykoterapeutyczne. Trudno we wnętrzach doszukiwać się dawnego wyglądu.
        Jedziemy dalej do Buczacza przez Kopyczyńce – tu urodził się13 maja 1916 znany polski językoznawca-slawista, prof. Franciszek Sławski

        Już jesteśmy w Buczaczu, znanym przede wszystkim z „traktatu buczackiego” w 1672. Tutaj pod słynna lipą podpisany został przez pełnomocników Korybuta Wiśniowskiego oraz Sułtana Mahometa IV i Wielkiego Wezyra traktat oddający Turcji część Podola ze stolicą w Kamieńcu.

       Na początku XVII w. Buczacz należał do Potockich. Żona Stefana Potockiego, Maria Mohylanka zamek rozbudowała i wzmocniła, po napadzie Turków w 1676 r. Ponownie odbudował go Jan Potocki (rotmistrz wojsk koronnych). W XVIII w. Buczacz był rezydencją Mikołaja Potockiego - starosty kaniowskiego, wojewody bełskiego. Zbudował on tu późnobarokowy kościół farny Wniebowzięcia NMP (z l. 1761-1763; wewnątrz jest dobrze zachowany ołtarz i zabytkowa ambona. Zachowały się też częściowo freski. Prowadzone są renowacje. Ambona już odnowiona.

        Proboszczem jest ks. Z Polski urodzony w Buczaczu.

        Na centralnym placu jest rokokowy ratusz (z l. 1750 – 1751, ozdobiony niegdyś rzeźbami przedstawiającymi prace Herkulesa, z 35-metrową wieżą), oba według projektu Bernarda Meretyna i rzeźbiarza Jana Jerzego Pinzla. Podobno był to najpiękniejszy ratusz w Polsce przed 1939 r.

       Z pracowni tkackich pochodziły „buczackie makaty jedwabne” tkane przeważnie przez Ormian.
        Żydzi stanowili tu 60% mieszkańców miasta, jak we wszystkim miasteczkach galicyjskich, Polacy - 25%, a Ukraińcy – 15%. Żydzi zostali wymordowani przez policje niemiecką i ukraińską.
       Stąd do Monasterzysk już blisko, a że jedna z pań, jako dziewczynka mieszkała w Monasterzyskach (jej ojciec złoczowianin przed wojną był tam kierownikiem fabryki papierosów), - szybka decyzja - jedziemy.

       Ciekawość została zaspokojona, więc ruszyliśmy w drogę powrotną do Tarnopola na nocleg.

       27 września. Jedziemy przez Trembowlę, Czortków, Skałę Podolska do Kamieńca Podolskiego. Po drodze godzinne postoje. Już tu byliśmy i nic się nie zmieniło.

      W Skale Podolskiej usypano już kopczyk ku „chwale upowskich gerojów”. W rynku jest  pomnik Bohdana Chmielnickiego?, który zhołdował Państwo Kozackie Rosji.

      Wreszcie docieramy do Hotelu Ukraina  w Kamieńcu Podolskim. Tu już czeka Wasyl Fencur, dyrektor kompleksu starego miasta i twierdzy i Olek Karbowski mówiący doskonale po polsku. Miłe powitanie i krótka rozmowa, oczywiście przy kielichu. Umawiamy się na następny dzień na zwiedzanie starówki i twierdzy.
    
       Wieczorem wybieramy się na kolację do restauracji w Baszcie Rzeźniczej. Czas wskoczyć pod „dusz”. Ktoś mówi, że jest ciepła woda. Biegnę, rzeczywiście jest, zdążyłem się namydlić, a z prysznica poleciała zimna woda. Ktoś już tu był. Bojlery elektryczne to 5 litrowe bańki. Trudno trzeba spłukać mydliny zimną wodą.

       Idziemy na planowaną kolację do w starej baszcie, tuż nad Smotryczem. Restauracja jest na wyższej kondygnacji. Duża sala z wejściem na taras. W przeszłości przez pewien czas była tu bożnica. Drzwi zamknięte, ale nas na chwilę wpuścili. Obowiązuje zakaz wchodzenia na taras ze względów na bezpieczeństwo. Widocznie podpici goście restauracji tutaj mocno rozrabiają.

       Widok przepiękny, bajkowy. Już jest ciemno. Widać oświetlone Stare Miasto. Smotrycz płynie tu w kanionie. Do lustra wody ok. 40. metrów. Robi to wrażenie. W mroku nocy widać w dole połyskujący, leniwie płynący Smotrycz. To tu kiedyś mieliśmy jeść obiad, ale wyszło jak wyszło. Szkoda, bo w południe widok byłby też piękny.
   
       Chwila zadumy i wracamy na salę. Przyszedł też Oleg Karbowski z żoną. Stół się zapełnia jadłem, jest „wodka”, wino i „szampanskoje”.

       Jesteśmy sami, robi się miło i wesoło, są tańce, nawet służba kuchenna przysiadła na ławie pod ścianą.

       Hanka Krzyżanowska z natury gadatliwa, pokazała się z jeszcze innej strony. Leciwa pani wskoczyła na krzesło i na stół i zaczęła pląsać. Ubaw wspaniały. W końcu trzeba było jej pomóc zejść. Ja z Kotarski podjęliśmy nie tego wysiłku. Ujęliśmy kobitkę pod ramiona i kiedy była już w powietrzu wyślizgnęła się nam z rąk i z całym impetem usiadła pupą na podłodze, aż zadudniło. Trochę ją zamroczyło, ale po chwili była znów w swoim żywiole. Kotarski miał obiekcje, że ta kobitka da nam „popalić” - wizjoner?

       Zabawa trwa do późnej nocy, a jutro trzeba przecież rano wstać. Ociągając się, po mało zbieramy się do wyjścia. Jest już późna noc i pusto na ulicach. Rozbawieni wracamy mostem tureckim do hotelu, które jest tuż, tuż za mostem.

      To już 28 wrzesień. Rano mamy zaplanowane zwiedzanie starego miasta i twierdzy. Pędzimy na spotkanie u dyr. Fencura. Będzie oprowadzał Olek Karbowski, świetny facet, a my z Kotarskim zostajemy u Fencura.

      Kotarski załatwia sprawy dotyczące współpracy z  macierzystą uczelnią. Dyr. Fencur opowiada o rewitalizacji zabytkowych kamienic w Polskim Rynku. Chcą pozyskać partnera do wykończenia już będącej w stanie surowym kamienicy (2.pietrowej). Kotarski deklaruje, że zainteresuje tym Urząd Miasta Krakowa.

      Już jest 11:00, nasi wrócili z twierdzy,  jedziemy do Chocimia, Żwańca i Okopów św. Trójcy.
    
       Chocim - plac parkingowy. U wejścia do twierdzy chocimskiej stoi już pomnik Konaszewicza - Sahajdacznego. Pomnik monumentalny w stylu sowieckiego socrealizmu. Postać Sahajdacznego władcza, w zbroi z miedzi.

       To z okazji kolejnej rocznicy zwycięstwa nad Turkami w 1621r. Niestety brak głównego bohatera teatrum wojennego, hetmana Chodkiewicza. Przecież to wojska Chodkiewicza przesądziły o zwycięstwie, dzięki poziomowi wyszkolenia i uzbrojenia wojska polskiego. Chodkiewicz już wówczas dysponował wszystkimi potrzebnymi rodzajami wojsk; piechotą, artylerią oraz inżynierią wojskową. Zwycięską bitwę zakończono zawarciem rozejmu ustalającego polsko turecką granicę na Dniestrze.

       Czy Ukraińcy znają prawdziwą historię? – wątpię. Myślę, że i wielu Polaków mogłoby się zawstydzić swoją nikłą znajomością historii.

       Turysta (szczególnie ten ukraiński) patrząc na samotnie stojącego
Sahajdacznego, może utwierdzić się w przekonaniu, że to on był jedynym zwycięzcą.
To zacieranie prawdziwej historii, może tylko śmieszyć.


komentarze: 1 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz