czwartek, 15 marca 2018

Powroty na Kresy – wrzesień 1994

2014.01.09 19:52:21

W czerwcu byliśmy na Kresach, minęły wakacje, a my już szykujemy się do następnej wyprawy, oj ciągnie nas tam, jak wilka do lasu. Jedziemy w niedużej grupie, ale jakiej? Jedziemy w niedużej grupie, ale jakiej?

        Zgłosił się p. Mieczysław Gulin z Cardiff w Wielkiej Brytanii (matura 1934 w gimnazjum złoczowskim), był na tegorocznym zjeździe.

         Mieczysław Gulin jest rysownik, rzeźbiarzem, a przede wszystkim więźniem Kozielska. Przeżył, bo figurował na międzynarodowych listach PCK. Jest współtwórcą obrazu Matki Bożej Zwycięskiej Kozielskiej. Obraz powstał z części deski lipowej z rozebranego w cerkwi ikonostasu. Wizerunek Matki Bożej namalował porucznik Michał Siemiradzki, bratanek Henryka Siemiradzkiego, a koronę dla Madonny i Dzieciątka wyrzeźbił z drzewa gruszy kozielskiej Mieczysław Gulin. Dłuto zrobił ze znalezionej w ziemi starej obręczy. Rzeźbił schowany w krzakach. Z drugiej części deski, powstała jeszcze bardziej znana bliźniacza Matka Boska Zwycięska, wyrzeźbiona przez Tadeusza Zielińskiego, koronowana później. przebyła swój pielgrzymi szlak z Kozielska przez Jerozolimę i Monte Cassino, aż do Londynu.

         Do Anglii droga wojenna Mieczysława Gulina wiodła poprzez obozy sowieckie, Bliski Wschód, Bombaj, i z wojskiem gen. Andersa do południowej Afryki, a później do Londynu.
Przez 35 lat pracował w magistracie miasta Cardiff, gdzie przygotowywał m.in.
adres hołdownicze miasta, wykonywane na pergaminie, min. adres wręczony w czasie wizyty królowej Elżbiecie II w Cardiff.

         Jadą z nami też osoby młodszej generacji, jak Jasio Dubianik, alpinista,
podróżnik. Ten to się nałaził po Andach i wlazł na Kilimandżaro. Jedzie Darek Walusiak z kamerą – dziennikarz z telewizji krakowskiej. Jadą  nasi „hutniacy” z klubu. Jedzie też historyk dr Kotarski. Oj, będzie ciekawie!

        Wspólnie z dr Kotarskim wyznaczyliśmy trasę „Szlakiem Zamków Podolskich”:
wyjazd 20 września;
21 wrzesień - Lwów i baza noclegowa w Złoczowie;
22 wrzesień - Olesko, Białykamień i powrót do Złoczowa;

23 wrzesień - pobyt w Złoczowie;
24 wrzesień - Podhorce, spotkanie z dr Woźnickim;
25 wrzesień - Podkamień, Załoźce, Zbaraż i nocleg w Tarnopolu;
26 wrzesień - Mikulińce, Buczacz, Monasterzyska i powrót do Tarnopola na nocleg.
27 wrzesień - Trembowla, Czortków, Skała Podolska, Kamieniec Podolski – nocleg;
28 wrzesień - Chocim, Żwaniec, Okopy św. Trójcy i powrót do Kamieńca na nocleg (kolacja w Baszcie);
29 wrzesień - Zaleszczyki, Śniatyn, Kołomyja, Nadwórna, nocleg w Worochcie;
30 wrzesień - Jaremcze, Nadwórna, Mołotków i powrót do Worochty na nocleg;
1 październik - powrót do Krakowa, przez Stanisławów, Halicz, Rohatyn, Brzeżany, Przemyślany, Szeginię – Medykę i Przemyśl.
Jak na jeden wyjazd to sporo.

           Zbiórkę wyznaczono na 20 września, godz. 20:00 na parkingu w Nowej Hucie, już są wszyscy. Wsiadają i małe zamieszanie. Jedzie z nami Hanka Krzyżanowska o korzeniach lwowskich. Strasznie dużo mówi.
Przeraziło to Kotarskiego „ta to da nam popalić”.

           Ruszamy, kierunek Medyka. Te same trudności i wyczekiwania, jak w czerwcu. Przetrwaliśmy.

           To już 21wrzesień i ta joj to już Lwów. Do dyspozycji mamy cały dzień i wiele spraw do załatwienia. Wizyta w Galerii Lwowskiej. Olbrzymie zbiory - obrazy malarzy włoskich, hiszpańskich, holenderskich, flamandzkich, niemieckich, austriackich, francuskich z końca XIX w. i początku XX w. i wreszcie malarze polscy: Grottger, Rodakowski, Juliusz Kossak, Matejko, Brandt, Wojciech Kossak, Pruszkowski, Gierymski, Jacek Malczewski, Boznańska, Ruszczyc, Przerwa-Tetmajer, Jarocki, Sichulski, Ślewiński, Mehoffer, Wyczółkowski, Wyspiański – to tylko ci, których zdążyłem odnotować .

           Pobyt w Galerii przedłuża się. Tutaj jest co oglądać, ale ja z dr Kotarskim
przyspieszamy, bo umówieni jesteśmy w gabinecie dyr. Borysa Woźnickiego w
sprawie zapowiadanego naszego wyjazdu do Oleska. Potwierdza, że będzie w
Olesku następnego dnia w godzinach południowych. Żegnamy się i pędzimy do
Rynku.  Staszek Kowalczykowski ciągnie mnie na spotkanie w jakiej restauracji  kimś ze Lwowa w sprawie Huty Pieniackiej. Idę, idzie Bąkowski, prof. Antonowicz. Inni poszli swoimi ścieżkami. Staszek jak się dorwał do głosu, to koniec. Dużo słów, mało konkretnych ustaleń. Ja się niecierpliwię, bo z Mieczysławem Gulinem umówieni jesteśmy w sprawach wizowych w polskim konsulacie i lwowskich urzędach. Ma wizę tylko do Lwowa i Złoczowa, a chce jechać z nami dalej. Już nie pamiętam  tego kołowrotka, kto co mówił i co ustalił, ważne, że wbili mu jakieś pieczątki i może jechać. Uf, aleśmy się najeździli i nachodzili, a reszta grzecznie czeka przy autobusie.

           Wreszcie ruszamy do Złoczowa. Jasio Dubianik, chce odwiedzić swoją dalszą rodzinę, mieszkają między Buskiem i Sokołówką. Mówię jedź z nami do Złoczowa.  Jutro jedziemy do Oleska, to pojedziemy okrężną drogą przez Busk, Sokołówkę. Wysadzimy ciebie tam gdzie chcesz, a w Złoczowie zgłosisz się pojutrze rano, jak będziemy wyjeżdżać w dalszą trasę. Bardzo mu to odpowiada.

           22 wrzesień - rano pobudka, a na stole już przygotowane śniadanie. To Henio Kotarski (dzieli ze mną pokój) już się uwinął ze śniadankiem.
Schodzimy do autobusu i jazda. Jedziemy przez Busk. W Busku jest pałac hr.
Badenich z parkiem dworskim, obecnie zajęty przez jednostkę wojskową.
Busk to jedna z najstarszych miejscowości na ziemi czerwieńskiej, jeden
z głównych grodów Bużan, najstarsze wzmianki pochodzą z XI w. Prawa
miejskie zostały nadane przez księcia mazowieckiego Siemowita w roku 1411.
W 1993 r. erygowano rzymskokatolicką parafię pod wezwaniem św. Stanisława
Biskupa-Męczennika i Matki Bożej Różańcowej. Parafią opiekują się polscy saletyni.

          Gdzieś przed Sokołówką Jasio Dubianik znika, a my jedziemy dalej, przez
Sokołówkę, do Oleska.  Umówieni jesteśmy z dyr. Borysem Woźnickim,
któremu podlegają zamki w Olesku, Podhorcach i Złoczowie. W południe przyjedzie na spotkanie z nami. To zasługa dr Kotarskiego.

           Nasza grupa poszła zwiedzać zamek, a ja z Kotarskim czekamy na przyjazd  dyrektora. Ma nam pokazać wnętrza kościoła i klasztoru. Zwykły turysta nie ma dostępu do tych zbiorów. Jest, już przyjechał. Nasi też już wrócili.

           Dyr. Woźnicki wprowadza nas na teren klasztoru i kościoła przez wartownię strzeżoną przez dwóch mundurowych z kałasznikowami – groźnie to wygląda.

          Zaczynamy od zwiedzania kościoła kapucynów. Są tu płótna: „Bitwa
pod Wiedniem”, „Bitwa pod Kłuszynem” - malowana przez Ormianina
Boguszewicza, „Bitwa pod Chocimiem” i bardzo zniszczone płótno „Bitwa pod
Parkanami” – Dextera. Ciekawy też jest obraz „Jerozolima” w 1696 malowany przez Jana Baranowskiego. Jest tez portret – kopia księcia Lwa, portret Chmielnickiego pędzla Pilichowskiego i obraz Prometeusza (jak by mi znany), to z zamku w Podhorcach, podpowiada dyr. Woźnicki. W salach poklasztornych zgromadzono zbiory: malarstwa, porcelany, mebli, rzeźb cerkiewnych i kościelnych i różnych przedmiotów z wyposażenia dawnych zamków, pałaców i świątyń. Jest co oglądać, ale czy zapamiętamy?

           Zwiedzanie przedłużyło się. Czas odjazdu autokaru do Złoczowa, już
przekroczony. Część osób, jak to bywa, niecierpliwi się, bo chcą zasiąść do kolacji w Złoczowie, a do Złoczowa jeszcze spory kawałek drogi. Wstrętne żarłoki, tak jakby ta kolacja była najważniejsza?

           Nasz przyjaciel dr Kotarski z Darkiem Walusiakim, biega po wertepach, aby wypatrzyć dobre ujęcie sylwety zamku i utrwalić je w kamerach. Śmiejemy się, że może Kotarski znajdzie jakiś kawałek kamienia z XVI w.?
Wreszcie pojawia się i mówi mi po cichu, że tutejsi historyczki przygotowały
poczęstunek i proszą żebyśmy zostali.

           Sytuacja niezręczna. Informuję koleżanki i kolegów, że z dr Kotarskim i Walusiakiem zostajemy. Pytają, a jak wrócicie? Jakaś sposobność zawsze się nadarzy.
         
           Staszek Kowalczykowski mówi, że przewodnicząca Towarzystwa Kultury Polskiej w Złoczowie zaprosiła do siebie i chce, żebym też poszedł. Jestem tu służbowo i jako prezes Klubu Złoczowskiego na żadne kolacyjki nie zamierzam chodzić - odpowiadam. Zapewniam, że wieczorem na pewno będziemy w hotelu i niech się nie martwią  jak i czym wrócimy do Złoczowa. Autokar wreszcie odjechał. Sytuacja zrobiła się jasna.

           Ponieważ panie z zespołu historyków jeszcze nie uwinęły się z przygotowaniem poczęstunku, ja z dyr. Woźnickim wracamy na górę zamkową, a Kotarski znika gdzieś w plenerze, pochłonięty swoimi sprawami.

           Siedzimy z dyrektorem na murku przed zamkniętą bramą zamkową, pogrążeni w półmroku. Zupełna cisza, widok zielonych łąk, daleko, daleko, aż po sam horyzont, ale z czasem przed oczami pojawia się paleta barw od ciemnozielono - złotawej, poprzez fiolety i różne odcienie szarości, aż po kompletną czerń, a dyrektor snuje swoje opowieści o historii zamku, o zbiorach, jak je pozyskiwał i o tym jak namówił Chruszczowa na remont zamku (Chruszczow był pierwszym sekretarzem Ukrainy).

           Otóż w czasie któregoś pobytu Chruszczowa we Lwow  przekonał go do
wyjazdu do Oleska, Podhorców i Złoczowa. W Olesku zwrócił się do Chruszczowa: towarzyszu sekretarzu ten zamek warto by odbudować. Na to Chruszczow: towarzyszu dyrektorze! - co wy chcecie odbudowywać zamki polskie? Dyrektor Woźnicki nie zrażony groźnym pomrukiem, użył celnego fortelu i mówi: tu będzie muzeum ukraińskiej sztuki cerkiewnej i zabytkowych przedmiotów wytwarzanych przez naród ukraiński.
Chruszczow popatrzył w oczy dyrektorowi i kiwając głową powiedział: no, niech będzie.

           Było już ciemno, kiedy zeszliśmy do klasztoru. Na stole czekały  koreczki z uwędzonej kiełbasy, sardynki i śledziki - jak kto wolał, ciasteczka i tamtejsza konfekcja czekoladowa też, no i oczywiście miejscowa „gorzałka”.

            Do Złoczowa wróciliśmy ostatnim kursowym autobusem (trzęsącą się dryndą). W hotelu byliśmy po 24:00.

            To był bardzo udany wieczór. Byłem bardzo zadowolony. Rozmawiało się dość swobodnie i na luzie. Nie obowiązywała „poprawność politycznego myślenia o Lachach”, która w kontaktach oficjalnych i w większym gronie jest bardzo uciążliwa. Tu każdy boi się wychylić z czymś niestosownym, ażeby nie zostać posądzonym o zbytnią przychylność wobec Lachów. Byliśmy tego świadomi i staraliśmy się nie czynić kłopotu zaprzyjaźnionym.

             23 wrzesień – to już trzeci dzień podróży. Godz. 10:00, jesteśmy po śniadaniu. W planie mamy spotkanie z dyr. Woźnickim na zamku złoczowskim. Przyjedzie, żeby z nami ponownie się spotkać.

             Od wczesnego rana biegamy po Złoczowie, a o godz. 11:00, w byłym gimnazjum spotkaliśmy się z przedstawicielami Towarzystwa Kultury Polskiej. Przyszło parę osób. Chyba ta społeczność jest mocno skonfliktowana. Rozmowy trwały krótko, zostawiliśmy pewną sumę dolarów na potrzeby Towarzystwa, przede wszystkim na pomoc biednym i chorym. Zostawiamy też kilkanaście kartonów lekarstw z Apteki Darów w Krakowie.

             O 13:00 jesteśmy już na zamku. Dyr. Woźnicki mówi o historii zamku i o planach jego odbudowy.

             Po spotkaniu koleżanki i koledzy idą na obiad, a ja z Kotarskim i dyr. Woźnickim zostajemy u miłych pań historyczek. Przygotowały poczęstunek. Gorzałka też jest. Rozmowy przedłużają się do późnego popołudnia.
Wracamy do Hotelu, na krótki odpoczynek.

             Teraz pod wieczór to ja oprowadzam Kotarskiego po Złoczowie, jak po swoich włościach. Tu był rynek główny, a tu rynek zielony, tam targowica, a w części południowej, przy ul. Podwójcie to ja mieszkałem.

             Trochę to czasu zajęło, bo opowiadałem ciekawostki z lat młodzieńczych. Wracamy już do hotelu, a jutro spotkanie z dr Woźnickim w Podhorcach i trzeba iść spać, ale gdzie tam, pogawędki w hotelu trwały do późnej nocy.

              24 wrzesień - przecieram oczy i widzę na stole znowu przygotowane śniadanie. Przez cały okres pobytu nie zdążyłem choć raz zrobić śniadanie. Przyznam, że moje na pewno nie byłoby tak wyszukane. Świetny historyk, świetny kumpel i w dodatku umie przyrządzić coś do jedzenia.

             W Podhorcach zatrzymujemy się na błoniach przed kościołem zamkowym. To kościół p.w. św. Józefa i Podwyższenia Krzyża Św. z lat (1752 – 1766), fundacji Wacława Rzewuskiego, który chciał mieć w Podhorcach kopię  słynnej „Basilica di Supergi” w Turynie we Włoszech. Nie mylić z bazyliką w Rzymie, co często się zdarza. Architekt Romanus spełnił wizję fundatora. Kościół jest budowlą z półkolistą kopułą, oświetloną na szczycie latarnią i ozdobioną krzyżem. Portyk wsparty jest na 14 kolumnach korynckich. Attykę zdobią barokowe figury ustawione na osi ośmiu kolumn przednich, przedstawiające świętych patronów rodziny Rzewuskich.

             Jest już dyr. Woźnicki i ktoś z kluczami. Wchodzimy do kościoła. Wokół rusztowania. Widać, że coś się dzieje. Dyr. Woźnicki opowiada: kościół był kościołem zamkowym, później parafialnym, są tu malowidła Łukasza Smuglewicza, umieszczone w kopule 8 medalionów z wyobrażeniami patriarchów starego zakonu. Dekoracje drewniane wnętrza kościoła (w tym piękny chór) wykonał w 1765 snycerz Twardowski. W ołtarzu głównym znajdował się obraz Szymona Czechowicza, przedstawiający św. Józefa i Podwyższenie św. Krzyża. Z Henrykiem Kotarskim i Darkiem Walusiakiem wspinamy się po rusztowaniach, żeby lepiej widzieć i pokręcić kamerą.

            Teraz idziemy do zamku. Z dawnej alei obsadzonej krzaczastymi drzewami liściastymi, pięknie przystrzyżonymi na żywopłot, zostało kilka drzew. Dyr. Woźnicki zaprasza na dziedziniec i do wnętrz pałacowych.

            W zamku podhoreckim dawniej mieściła się duża kolekcja malarstwa. Zbiór w znacznej części ocalał, ale jest rozproszony. Obrazy po części są w Muzeum Okręgowym w Tarnowie, w Lwowskiej Galerii Sztuki (Lwów, Olesko). Niektóre obrazy pochodzące z tej galerii znajdują się w innych muzeach lwowskich (Lwowskie Muzeum Historii Religii, Lwowskie Muzeum Historyczne) i polskich (Muzeum Narodowe w Krakowie i w Warszawie), kilka jest własnością prywatną. Najcenniejszy obraz z całej kolekcji, Miłosierny Samarytanin, dzieło Jakoba Jordansa, wywieziono we wrześniu 1939 i znajduje się obecnie w Sao Paulo, jako własność Fundacji Romana Sanguszki.

             Ja pozostaję na zewnątrz i wędruję wokół zamku tam gdzie kiedyś były tarasowe ogrody. Stąd rozpościera się piękny widok na okolicę i zupełnie nie ciekawy widok na tereny dawnych ogrodów. Pozostałe tylko zniszczone murki i schody na niższe poziomy.

            Wracamy do autobusu. Tu na błoniach między kościołem i pałacem stoją
kolumny korynckie z figurami Matki Boskiej Niepokalanej i św. Józefa
z 1754 r.,  – to wcześniej sprawdziłem.

            Żegnamy się z dyr. Woźnickim, a ja z Henrykiem Kotarskim idziemy do dawnej austerii – to budynek dawnych stajen hetmańskich przekształcony w zajazd. Zdobi go dach mansardowy z barokowymi szczytami wspartymi na murowanych słupach.

            Już przed wojną dawną wozownię i stajnię zmieniono na karczmę. Obecnie zamknięta, użytkowany jest tylko jeden pokój przez historyków. Żegnamy się z nimi i wreszcie możemy wracać do Złoczowa.

komentarze: 7 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz