czwartek, 15 marca 2018

Powroty na Kresy – listopad 1990 – ciąg dalszy

2013.10.28 20:57:42

Przed nami wyjazd do Przemyślan, Brzeżan, Pomorzan i Dunajowa. Jedziemy przez Łyczaków, Winniki.
     Pierwszy etap, to Przemyślany nad Gniłą Lipą. Osada zamieniona w XVIII wieku na miasteczko, należące kolejno do Sieniawskich, Czartoryskich, Lubomirskich, Potockich. Od dawnych czasów zajmowano się tutaj pszczelarstwem, stad herb – złoty ul z pszczołami. Przemyślany to przed wojną siedziba powiatu.
    Na uwagę zasługuje podominikański barokowy kościół parafialny z 1645 roku z wieżą obok fasady kościoła. Do kościoła przylega dawny klasztor oo. Dominikanów, też w stylu barokowym. Kościół I klasztor zamieniono na warsztaty metalowe.
    Długie rozmowy na portierni z kierownikiem warsztatów doprowadziły do tego, że pozwolono jedynie delegacji dwuosobowej wejść i zajrzeć do wnętrza kościoła pozbawionego wszelkich rzeźb i wyposażenia sakralnego. Kierownik powiedział: oni wam opowiedzą. Więc opowiedzieli krótko: widok przykry, wszędzie bałagan, wnętrze obdarte z wszystkiego, tylko pracownicy przy maszynach.
    W pobliżu kościoła i zabudowań klasztornych zachowała się piękna figura Matki Boskiej z XVII w.
    Przemyślanami byli szczególnie zainteresowani, ci którzy kiedyś mieli tu swoich bliskich. Ja wiedziałem, że mieszkała tu jakaś dalsza moja rodzina. Napotkawszy pierwszych przygodnych ludzi z „głupia frant” pytam, czy nie znali tutejszych Maćkówków. Zaległa długa cisza. Widziałem, jak mężczyzna badawczo na mnie patrzy. To taki nawyk zastraszonego sowieckiego człowieka. Kiedy odchodziłem, zerwał się, podbiegł do starszej kobiety, po czym wrócił i mówi, że ta babcia znała ich. Babcia starowina z kosturkiem mówi: oni mieszkali o tam w dole przy ulicy Zielonej. Mieli własny piętrowy dom. Po wkroczeniu sowietów zostali wysiedleni, do Polski.
     Tu pozwolę sobie na małą dygresję, bo życie czasem sprawia niespodzianki. Otóż pracując  w Hucie w Krakowie, pewnego dnia udałem się na umówioną rozmowę z dowódca 6-tej pomorskiej brygady desantowej w sprawie pomocy wojska na budowie poza Krakowem. Po przybyciu do jednostki oficer dyżurny oznajmił, że dowódca czeka na mnie. Oficer zameldował moje przyjście. Dowódca przerwał naradę sztabową. Oficerowie opuścili gabinet. Ja zaskoczony tak szybkim przyjęciem, przedstawiłem się i krótko wymieniłem potrzeby, na co otrzymałem jeszcze krótszą odpowiedź – dobrze, załatwione. Potem już była rozmowa prywatna. Dowódca pyta: czy pochodzę z Kresów, bo jego matka jest z domu Maćkówka. Pochodzimy z Przemyślan mówi. Jaki ten świat jest mały?
    Po jakimś czasie, kiedy przyszedłem podziękować za pomoc, dowódca mówi – wszystko jest załatwione. Pytam – co załatwione ? No, ten samochód terenowy “Star” na wyprawę naukową w Andy. Nic o tym nie wiem – odpowiadam. Wie pan: niedawno przyszedł student z Akademii Rolniczej z listem w tej sprawie. Spytałem, czy to od pana Maćkówki. Odpowiedział: tak jest! Wydałem więc rozkaz o przydzielenie im samochodu i wydanie dodatkowego zaopatrzenie na wyprawę.
    I tak mimowolnie przysłużyłem się również nauce polskiej.
    Wróćmy jednak do naszej wyprawy. Jesteśmy już w Brzeżanach. To bardzo interesujące miasto pod względem turystycznym. Miasto zostało założone w 1530 roku przez hetmana Sieniawskiego. Ród Sieniawksich władał miastem przez prawie 200 lat. Później miasto przejęli Lubomirscy, a następnie Potoccy. Herb miasta: jeleń na niebieskim polu, a nad nim unosząca się biała wstęga. Zamek zbudowano w 1554 roku.
   Do Brzeżan wjeżdżamy od strony Narajowa. Droga biegnie stromo w dół.  Po lewej stronie rozciąga się olbrzymi staw, teraz błotnisty teren – dlaczego staw spuszczono ? – nie wiadomo. Po prawej stronie zbocze wzgórza Storożysko. Tutaj przy tej ulicy mieszkał wuj z rodziną, tutaj spędzałem wakacje w 1939 r. mają wtedy 11. lat
   Poniżej widać kościół i klasztor oo. Bernardynów, zbudowany w latach 1630-1683 w stylu baroku, z murem obronnym. Obecnie więzienie.
   Wjeżdżamy do centrum. Kluczymy wąskimi uliczkami i zatrzymujemy się przed ratuszem. Jest to obiekt zbudowany w 1811 roku, jako czworoboczny piętrowy budynek z wieżą zegarową.
    Stąd ruszamy szlakiem historycznych budowli. Świetnym przewodnikiem jest Tadzio Pilikowski, rodem z Brzeżan, który ciekawie i ze swadą opowiada historię dawną i najnowszą z lat ostatniej wojny, ubarwiając ją różnymi ciekawostkami.
    Przy rynku cerkiew Św. Trójcy o dwóch wieżach z kopułą – pochodzi z XVII wieku. Pewne szczegóły świadczą, że była to świątynia w stylu gotyckim. Niestety zamknięta z uwagi na konflikt własnościowy pomiędzy prawosławnymi i unitami, jedni i drudzy to Ukraińcy.
    Powyżej rynku kościół parafialny, zbudowany z końcem XV wieku. Tak jak wszystkie kościoły z tego okresu był ufortyfikowany. Obok dzwonnica z 1630 roku. Wchodzimy do środka. Wnętrze podzielono na dwa poziomy, na dole sala gimnastyczna, na górze pomieszczenia sportowe, szatnia itp. Nieliczni Polacy, tu mieszkający, starają się o przekazanie im kościoła.
    To tu, w tym kościele, moi rodzice brali ślub. Tutaj ochrzczone były moja siostra i Ania Jamrozik z domu Antonowicz, uczestniczki wyprawy. Inni też mają jakieś wspomnienia rodzinne związane z tym miastem, z tymi zabytkami. Tutaj mieszkali ich krewni, tutaj spędzali wakacje.
    Ruszamy wzdłuż ulicy, przy której usadowiły się XVIII wieczne dworki szlacheckie z oryginalnymi gankami z dwoma lub z czterema filarami i daszkiem mansardowym. Tadzio Pilikowski pokazuje swój dom rodzinny.
    Wracamy do kościoła ormiańskiego, przy ulicy Ormiańskiej. Kościół zbudowanego został w 1764 roku. Teraz zupełna ruina,  teren zaniedbany.
    W Brzeżanach żyła liczna gromada Ormian. Pod koniec XVII w. Ormianie mieli tu dwieście domów i kościół drewniany.
    Teraz Tadzio Pilikowski prowadzi nas do zamku opasanego rz. Złotą Lipą. Jego świetność opisał Słowacki w poemacie „Pan Bielecki”. 
    Tu w zamku  gościli:  król August II, Franciszek Rakoczy – wojewoda siedmiogrodzki i wódz powstańców węgierskich, i car Rosji Piotr Wielki.
    Zamek to kompletna  ruina. Tylko mury. Kościół zamkowy, kompletnie zniszczony. Tadzio opowiada, jak sowieci urządzili we wnętrzu rusznikarnię i przestrzeliwali tam broń i że tu w zamku w 1941 r. NKWD mordowało więźniów politycznych.
    Czas już na posiłek. Ustalono godzinną przerwę.  Ja z siostrą pobiegliśmy na Miasteczko (dzielnica Brzeżan) zobaczyć sadybę babci, niestety pusta przestrzeń. Jesteśmy rozczarowani. Pozostał jeszcze dom wujostwa. Ciotkę z rodziną przesiedlono w rejon Kłodzka. Teraz mieszkają tu ludzie przesiedleni z Polski. Kobieta mówi płynnie po polsku.
    Wracamy, bo już mija godzina. Wszyscy są przy autokarze. Jedziemy do pobliskiego Raju do pięknego renesansowego pałacyku myśliwskiego z czterema wieżami, pochodzącego z XVIII w. Zbudowany został na gruzach zniszczonego zameczku obronnego.

    Teraz mieści sie tu przedszkole. Na fontannie duże malowidło, przedstawiające Lenina siedzącego na ławeczce z dziećmi.

    Kiedyś pałacyk otaczał malowniczy park z sadzawką i wodospadami – kaskadami wodnymi. Obok pałacyku przedwojenny budynek administracyjno-gospodarczy. Tutaj dziadek Ani Jamrozik i jej brata Lecha Antonowicza był zarządcą lasów hr. Potockiego – robią zdjęcia. Po nim urzędującym administratorem był Zenon Seredyński. Z końcem lat 30 – tych ponoć Maćkówka. Miał dwie córki, z którymi chodziłem do gimnazjum mówi Tadzio Pililkowski, w domu mam zdjęcia. A to ciekawy nigdy o tym nie słyszałem. Jak wrócimy do krakwa to mi je pokarzesz.

   W planie mamy jeszcze Pomorzany i Dunajów.  Zdecydowaliśmy, że trzeba szybko ruszać w drogę, żeby zdążyć jeszcze przed ciemnościami.

    Do Pomorzan jedziemy przez Chatki, to taka nazwa przedmieścia Brzeżan. Jedziemy wzdłuż stawu i rzeki Złotej Lipy. Droga, jak wszędzie, kiepska, wyboista, miejscami trzeba redukować szybkość do minimum.

    Przed Pomorzanami przypomniał mi się incydent, który wydarzył się właśnie tu na tej drodze, z końcem sierpnia 1939 r.  Wracaliśmy z Brzeżan do Złoczowa wynajętą taksówką, „Tatra” ze składanym dachem. Na szosie jest bnarykada z ustawionych  w poprzek drogi głazów kamiennych. Taksówkarz wietrząc jakiś podstęp szybko wyskoczył z automobilu, (tak wówczas nazywano samochód) i szybko przetoczył kilka kamieni, żeby można było przejechać,  zaciągnął dach i szybko ruszył, a z pobliskiego wzgórza ruszyła horda wyrostków i posypał się grad kamieni. Miałem  11 lat  i daleki byłem od zrozumienia motywów agresji. Byłem bardzo wystraszony. Okazało się, że ta nienawiść do Lachów już wtedy była skutecznie wpajana.

    Po moim wyjeździe z Brzeżan, 19 sierpnia  1939 r. Brzeżany zajęli Sowieci. Wtedy z pobliskiej wsi przyszła grupa młodzieży ukraińskieja i zgarnęła z sadów sześcioro dzieci, w tym mojego kuzyna Tadeusza, starszego ode mnie o dwa lata i zaprowadziła ich do pobliskiego lasu. Widział to sąsiad Ukrainiec i powiedział wujowi. Natychmiast wszczęto poszukiwania niestety z sześciorga dzieci przeżył kuzyn. Strzelali mu w skroń, ale szczęśliwie kula przeszła poniżej. Drugiemu chłopcu kula ugrzęzła w czaszce. Stracili przytomność więc myśleli, że ich zabili. Ci dwaj przeżyli.

    Jesteśmy już w Pomorzanach. Kiedyś było to miasteczko. W 1681 r. przywilej królewski zrównał Pomorzany z miastami królewskimi: Złoczowem i Żółkwią.
    Zatrzymujemy się przy kościele. Zamknięty. To kościół parafialny, zbudowany w 1738 r. Podobno w dawnym drewnianym kościele były liczne malowane freski i portret króla Jana III. Jeden z dzwonów ulany był ze zdobytych pod Chocimiem dział tureckich.
    Przed kościołem są kobiety. Chcą pokazać kościół i pochwalić się, co zrobiono. Posłali po klucze, a my idziemy do pałacu. Zbudowany w XVI wieku przez Sienieńskich w miejscu wcześniejszego zamku z XV wieku, wzniesionego przez ród Świnków. W 1630 r. zamek nabył Jakub Sobieski i odbudował ze zniszczeń – był wielokrotnie niszczony. Odbudowany i umocniony przez króla Jana III w 1662 r. - bywał tu z dworem w latach 1688, 1692, 1695. W XVIII wieku Pruszyńscy przebudowali zamek na pałac, likwidując trzy baszty. Przed wojną zachowane były dwa skrzydła – wschodnie z okrągłą basztą i południowe z galerią. Zamek był dostępny dla zwiedzających. Teraz ruina. W środku zwalone  stropy. Już się chyba nie podniesie.

    Z Pomorzan pochodził pierwszy kasztelan lwowski, Zwany Hryćko Kierdejewicz z Pomorzan (1434 – 1438).

    W Pomorzanach w pałacu podczas okupacji niemieckiej szkoleni byli „banderowcy”.

    Wracamy pod kościół, a kluczy wciąż nie ma. Klucznika poszukują bezskutecznie w całej wsi.
    Idziemy zobaczyć stojący niedaleko Ratusz. Ratusz zbudowano w stylu gotyckim w XIX w., w czasie zaboru austriackiego. Robimy zdjęcia.

    Jeszcze krótka rozmowa z tamtejszą społecznością. Rozmowom z zaciekawieniem przysłuchuje się grupa wyrostków. Jeden z nich patrząc na swoją babcię mówiącą ładnie po polsku z szyderczym uśmiechem mówi: „Ja ne znał szczo moja babka je Polka”.

     Babka go zrugała. Czy to była chęć wyparcia się inności narodowej przed kolegami Ukraińcami?,  czy efekt głębokiej ukrainizacji elementu polskiego?

     Kluczy do kościoła wciąż nie ma, więc ruszamy do Dunajowa.

     Już zaczyna szarzeć, jak dojeżdżamy do Dunajowa. Przy głównej drodze, a jest to chyba jedyna droga we wsi, zbudowana podobno na podkładzie kamiennym, z resztek ruin zamku. Na wzgórku stoi kościół św. Mikołaja z 1585 r. – budowla obronna, ciężka ze strzelnicami. Forma budowli prostokątna z czworoboczną wieżą na froncie. Bardzo zniszczony, ale widać prowadzone są jakieś prace. Ania Jamrozik mówi, że w tym kościele brali ślub jej rodzice, matka była wtedy młodą nauczycielką.

     Już zebrała się spora grupa tutejszych mieszkańców. Mówią, że są Polakami  z rodzin mieszanych, i że to oni będą odbudowywać kościół „rymo-katołycki”.  Mówią po rosyjsku lub ukraińsku. Językiem polskim posługują się bardzo starzy ludzie. Proszą, o pomóc w odbudowie kościoła.

    Pytamy, gdzie są ruiny zamku i płac arcybiskupów lwowskich. Nikt nie może wskazać. Idziemy więc na oślep w pierwszym obranym kierunku, który okazał się właściwy.

    Spotkany po drodze starszy człowiek, przeganiający barany i owce, mówi, że już  bardzo blisko. Człowiek słusznego wzrostu, dobrze prezentujący się fizycznie, jest bardzo rozmowny i politycznie zorientowany. Wyraźnie opowiada się za „samostijną” Ukrainą. Przekonuje, że 50-milionowy naród musi mieć swoją własną „derżawę”, a nie stale komuś podlegać. Była to chyba aluzja do Lachów. Rozumie  i nawet troszkę mówi po polsku. Zna Kraków, Warszawę i inne miasta, ale jak dużo mówił, tak nagle zaniemówił, jak gdyby się połapał, że już za dużo powiedział. Czy miało to znaczyć, że służył w czasie wojny w ukraińskich formacjach wojskowych „SS Galizien”.  Może tak – może nie.

     Z zamku nic nie pozostało. Zbudowany za panowania króla Jagiełły, około 1420, jako zamek obronny. Wsławił  się obroną arcybiskupa lwowskiego Grzegorza z Sanoka w r. 1474 przed Tatarami. Tutaj na dworze Grzegorza z Sanoka przebywał w latach 1470 – 1472 Kallimach (Fillippo Buonaccorsi) włoski humanista i pisarz polityczny, tworzący w języku łacińskim. Od 1472 r. wykładowca Akademii Krakowskiej.

    W pobliżu częściowo zachował się pałac letni arcybiskupów lwowskich. Przebudowany (dobudowano I piętro), użytkowany jest jako lecznica. Park zupełnie zniszczony, pozostała jedynie mała sadzawka.

    Zaczyna robić się ciemno,  musimy wracać do Lwowa, do hotelu, ażeby zdążyć jeszcze na kolację.

    Po kolacji ustalono, że jutro będzie dzień wolny. Każdy pójdzie gdzie chce. Wyjazd wyznaczono na godzinę 15:00.

    Wszyscy ruszyli jeszcze raz do śródmieścia.  Ja wstąpiłem na kawę po ormiańsku na ulicy ormiańskiej.  W Rynku wstąpiłem do apteki. Róg Dominikańskiej i Rynku. Sprzedają tu winko „Wigor”, eliksir młodości. Kupuję dwie buteleczki. Obok sklep z antykami, pełno obrazów i bibelotów. Pod sufitem wisi obraz małego formatu, scena rodzajowa Stachiewicza, cena w dolarach na tutejsze warunki zawrotna, na nasze tanio, ale czy można przewozić? Jestem kierownikiem grupy, czy  wypada przemycać?
    Po drugiej stronie Rynku sklep z wódkami. Alkoholi to tu dużo. Kupuję dwie butelki, doradza mi lwowianin.
    Przy Piłsudskiego,  blisko Hotelu George, galeria lwowskich malarzy. Co za kolorystyka? Wszystko pstrokate. Nic ciekawego.
     Wracam do hotelu.
    Dochodzi 15:00. Już jesteśmy gotowi do wyjazdu.  Niestety pojawił się kłopot. Rela Kogus, dotychczas bardzo zdyscyplinowana, wyszła rano do krewnej mieszkającej we  Lwowie i jeszcze nie wróciła. Zdenerwowanie narasta, atmosfera staje się wybuchowa. Ktoś mówi, że wie, gdzie ta krewna mieszka. Pojedzie taksówką sprawdzić, co się z nią dzieje. Podobno to niedaleko. W chwilę później na horyzoncie pokazuje się nasza niezdyscyplinowana koleżanka. Oberwało się jej,  oj oberwało na tyle ile to było możliwe, ale  nie przekroczyłem granicy przyzwoitości.

    Wyjazd opóźnił się o dwie godziny. Jedziemy. Przed nami noc i przekraczanie granicy. Jesteśmy już w strefie przygranicznej, potwornie brudno. Przekroczenie granicy okazało się nie takie straszne. Niezbyt długo czekaliśmy na wjazd na punkt graniczny. Rutynowe odstawienie autokaru do kontroli, a my stoimy w kolejce po odcisk pieczątki w paszporcie, co zawsze trwa długo z zaglądaniem każdemu w oczy.
     Po przejściu na stronę polską to byłą była formalność, szybka kontrola służby celnej i granicznej i odjazd.
     Po trzydziestu minutach jedziemy już  ulicami Przemyśla. Ulice, domy, zagrody są niezwykle czyste w porównaniu z tym, co widzieliśmy po tamtej stronie.

    Mija noc  i Kraków wita nas poranną poświatą. Jest godzina 5:00. Na twarzach widać zmęczenie, każdy chce jak najszybciej dotrzeć do domu.

    Niektórzy muszą jeszcze odbyć podróż do Gliwic, Opola, Wrocławia…

    Bez wątpienia, przeżyta przez nas przygoda warta była trudów. Była to już trzecia wycieczka na Kresy w tym roku, organizowana przez Klub Złoczowski. Jak poprzednie, tak i ta grupa była nadzwyczaj sympatyczna, dzielna, w miarę zdyscyplinowana (dało się wytrzymać) i wzajemnie sobie życzliwa.

komentarze: 1 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz