Powroty na Kresy – listopad 1990
2013.10.28 20:58:2720 listopada 1990 r. godz. 20, na parkingu w Nowej Hucie pojawiają się pierwsi uczestnicy trzeciej w tym roku wyprawy na Kresy Południowo - Wschodnie.
Trasa wiedzie przez: Jaworów, Żółkiew, Lwów, Przemyślany, Brzeżany, Dunajów i przez Bóbrkę powrót do Polski. Większość uczestników wyprawy związana jest z tymi miejscowościami więzami rodzinnymi.
Nie jest to typowy wieczór listopadowy. Jest wyjątkowo ciepło i przyjemnie. Przyjeżdża autokar. Wsiadamy. Nerwowa atmosfera opada, po zajęciu miejsc i umieszczeniu bagażu. Zalega cisza. Są zadowoleni, że udało się wygodnie usadowić. Nic w tym dziwnego, autokar jest obszerny, a nas jest 14 osób.
Teraz ja jestem organizatorem, pilotem, przewodnikiem i „kulturalno – oświatowym” w jednej osobie. Po sprawdzeniu listy uczestników wyprawy i sprawdzeniu, czy mają ważne paszporty, ruszamy w drogę. Jedziemy na przejście w Medyce.
Przed nami cała noc. W autokarze senna cisza, przerywana od czasu do czasu cichymi rozmowami, niektórych gawędziarzy.
W Przemyślu witają nas pierwsze promyki wschodzącego słońca. W jego poświacie Przemyśl wygląda bajecznie. W autokarze poruszenie, bo stąd do granicy już niedaleko.
Na granicy jesteśmy sami. Szybka odprawa po stronie polskiej. Po stronie sowieckiej autokar na kanał, a my idziemy do budynku do odprawy osobistej. Tu na szczęście, załatwiono nas dość szybko. Jest godz. 8:00, my już w autokarze i „hajda” do przodu. Kierunek Jaworów – Żółkiew – Lwów.
Po nocnych trudach samopoczucie drużyny nadspodziewanie dobre, nawet zaczynają podśpiewywać. Pogoda świetna, ciepło, to nastraja optymistycznie.
Gdzieś za Mościskami skręcamy na Jaworów. Sam Jaworów wita nas senną małomiasteczkową atmosferą, zaniedbanego zaścianka. Ryneczek brudny, bez wyrazistego stylu. Zaniedbane domy i piętrowe kamieniczki i duży „Uniwermag”. Wszędzie stoją te „Uniwermagi”. Normalnych małych sklepów nie ma.
Jaworów to niegdyś siedziba Jana Sobieskiego, starosty jaworowskiego. Był tu dworek ( XVII w.) i piękne ogrody, niestety zburzony po powstaniu styczniowym 1863 - 64. Teren zajmuje jakaś jednostka wojskowa.
W miasteczku jest odnowiona cerkiew, użytkowana przez prawosławnych. Przy cerkwi, drewniana dzwonnica, podobno z XVII wieku. Jest też kościół z początku XVII wieku, teraz w odbudowie. Duszpasterzem jest ks. Bazylii Pawełko, któremu mamy przekazać wiadomość w sprawie wyposażenia kościoła. Niestety księdza nie ma, za to są jakieś kobiety, które pokazują wnętrze niezagospodarowanego kościoła. Zostawiamy list sporządzoną na miejscu przez p. Martę Walczewską.
Przed wojną tutaj było dużo Żydów. W bocznej uliczce jest stara bożnica, zupełna ruina.
Co ciekawe, obejrzeliśmy i obfotografowali.
Warto wspomnieć, że w Jaworowie 11 czerwca 1675 roku został zawarty tajny układ sojuszniczy między Polską i Francją; Francja miała pośredniczyć w odzyskaniu przez RP ziem zagarniętych przez Turcję i wspólnie z Polską i Szwecją, uderzyć na elektora brandenburskiego, żeby opanować Prusy Książęce. Plan nie został zrealizowany wobec opozycji możnowładców, inspirowanej przez dyplomację austriacką i brandenburską.
Chcemy jechać na Żółkiew, ale tutejsi mówią, że droga jest bardzo zła, autokar nie przejedzie, lepiej jechać na Rawę Ruską, dalej, ale pewniej. Jedziemy. Przejeżdżamy przez Niemirów. Mała wieś. Przy drodze zrujnowany kościół. Zatrzymujemy się na chwilę. Zaglądamy przez zniszczone drzwi do środka. Z pobliskiego domu wybiega człowiek w średnim wieku, wyraźniej poirytowany naszą obecnością i krzyczy, “szczo wy szpiony ?”. Dlaczego „szpiony”? Nic tu po nas, trzeba jechać dalej.
Następna miejscowość przed Rawą Ruską to Politycz. Wydaje się trochę większa. Jest tu kościółek w odbudowie, też administrowany przez ks. Bazylego Pawełka, tego z Jaworowa. Jest też odbudowana ładna cerkiew.
Rawę Ruską oglądamy z autokaru, bo to już późna pora popołudniowa, a my spieszymy się do Żółkwi, a po tym już nocleg we Lwowie.
Tuż przed Żółwią Kulików, tak, tak, to ten Kulików znany ze słynnego chleba Kulikowskiego. To znak, że już zbliżamy się do Żółkwi.
Żółkiew od podstaw zbudowali Żółkiewscy herbu Lubicz. W 1594 roku Stanisław Żółkiewski rozpoczyna budowę zamku obronnego na skraju wsi Winniki. Prawa miejskie Żółkiew otrzymała od Zygmunta III Wazy w 1603 roku.
Teraz nazywa się Nesterow od nazwiska sowieckiego lotnika, który zginął tu w czasie wojny. Starówka Żółkwi olśniewająca. Zamek przylega do Runku. Przy Rynku piękne kamieniczki z podcieniami, ratusz z XVII – XX wieku, fragment murów obronnych z XVII wieku, kościół katedralny (kolegiata) z XVII wieku z wieżą – dzwonnicą, zespół Bazyliańskiego Monasteru z XVII – XVIII wieku., brama zwierzyniecka ( przy zamku w XVII w. założono zwierzyniec). W bocznych ulicach: renesansowa synagoga z 1692-1700 roku i Kościół Dominikanów.
Wszystko to, to jeden wielki kompleks zabytkowy. Niestety ogrom zniszczeń widoczny jest na każdym kroku. Nie szybko te obiekty zostaną przywrócone do dawnej świetności.
Pobyt w Żółkwi przedłużył się do późnych godzin wieczornych. Trudno pozbierać koleżanki i kolegów, bo już nawiązali kontakty z Polakami.
Jedna z pań żółkiewianek, słysząc, że nasza grupa rozmawia po polsku, przystanęła i pyta “a skąd państwo jesteście?” - z Krakowa - odpowiadamy!
Była to starsza pani, już sporo po siedemdziesiątce, subtelna i nie tuzinkowa, ubrana według mody lat trzydziestych. Na głowie mały kapelusik typu “rondelek” przybrany woalką, jak gdyby zatrzymała się w tamtym czasie. Tuż przed wojną wyszła za mąż za oficera polskiego, który poległ w 1939 roku pod Warszawą.
Jak uczuciowo głęboki musiał być ten związek, skoro nie wyszła ponownie za mąż, i w torebce przy sobie trzyma ślubne zdjęcia. Na zdjęciu widać piękną kobietę i oficera. Piękna para. Łzy w oczach naszych koleżanek szybko znalazły ujście. Pożegnaniom nie było końca, a tu trzeba szybko jechać do Lwowa. Mamy zamówioną kolację.
Do Lwowa wjeżdżamy przedmieściem żółkiewskim. Jedziemy na dawną ulicę 29 Listopada. Tam w hotelu „Inturistu” , “Orbis” zapewnił noclegi i wyżywienie, Takie było potwierdzenie w umowie, którą mieliśmy ze sobą. Jest już po 20:00, a recepcjonistki już nie ma. W “Sojuzie”, wszystko jest możliwe. Kolacji i noclegu w tym hotelu też nie ma. Skierowano nas do hotelu Związków Zawodowych – dawna ulica Sakramentek.
Nikt nie wie jak tam dojechać. Basia Świderska, rodowita lwowianka, twierdzi, że zna dokładnie Lwów i może pilotować. Ubaw był, bo jeździliśmy po Lwowie, jakbyśmy chcieli go zwiedzać nocą. To już 22:00. Basia zapomniała o jednym, że wyjeżdżając ze Lwowa miała 5. lat i tylko z opowiadań pamięta, że mieszkali na ul. Kurkowej, a to było blisko ul. Sakramentek.
W końcu, przy pomocy dobrych ludzi, hotel znaleźliśmy. W hotelu nikt o nas nie wiedział, ale po paru rozmowach telefonicznych, pomiędzy administracjami hoteli, zostaliśmy tutaj na nocleg. O kolacji nie było już mowy. Wszyscy otrzymali przydział do pokoi i nawet nie zwrócili uwagi, że pokoje są 4 osobowe (miały być jedno i dwuosobowe), tak byli zmęczeni, że było im wszystko jedno, byle szybko wskoczyć do łóżku.
Rano wstali w dobrych nastrojach. Kiedy podano śniadanie, odzyskali poprzednie znakomite humory.
To już 22 listopada. Cała grupa udaje się do katedry na mszę świętą. Katedra wypełniona. Po mszy św. jedziemy na Cmentarz Orląt Lwowskich, by złożyć kwiaty (w nocy z 22 na 23 listopada 1918 r. zakończył się pierwszy etap konfliktu zbrojnego. Oddziały Armii Halickiej wycofały się ze Lwowa, rozpoczynając jego oblężenie. W skutek ofensywy Wojska Polskiego, wojska ukraińskie zakończyły oblężenie Lwowa w dniu 2 maja 1919).
Świeże kwiaty „ktoś” wyrzucił na śmietnik. Nasze panie zebrały je i ułożyły tam gdzie powinny być.
Popołudnie było czasem wolnym, toteż wykorzystano go na szukanie własnych wspomnień z dzieciństwa. Część osób wybrała się zobaczy gmach teatru, jego wnętrze i pospacerować po Wałach Hetmańskich.
Ci, którzy pozostali w hotelu, nieoczekiwanie otrzymali zaproszenie od przedstawiciela Towarzystwa Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej na wieczornicę do Polskiej Szkoły św. Magdaleny. O umówionej godzinie przyszedł po nas p. Adam Kokudyński.
W szkole atmosfera serdeczna i miła. Wprowadzono nas do sali, gdzie miał się rozpocząć wieczór poetycko-muzyczny i czekano na nas.. Spektakl był bardzo dobrze przygotowany przez młodzież, w ciekawej scenerii, nawiązującej do kolejnych walk i powstań niepodległościowych. Recytowano wiersze i śpiewano pieśni patriotyczne. Były też teksty i wiersze napisane przez młodzież szkolną. W sumie wieczór był bardzo wzniosły i udany. Nie wiem, czy w naszych liceach są organizowane takie patriotyczne wieczory rocznicowe.
Po spektaklu zostaliśmy zaproszeni przez p. Adama Kokudyńskiego do jego mieszkania. Pan Adam jest tutejszym lekarzem, a żona nauczycielką języka francuskiego. Jest to dom prawdziwie polski. Nic dziwnego, pani domu pochodzi z przedwojennej rodziny lekarskiej. Mieszkanie i jego wyposażenie w starym stylu. Wiele obrazów, bibelotów i przeróżnych przedmiotów z lat międzywojennych. To wszystko tworzy niepowtarzalną atmosferę mieszkania. Oczywiście “czym chata bogata”, jak to u Polaków – gospodarze szybko przygotowali kolację. Dla stworzenia dobrego nastroju gospodarz uruchomił gramofon, z którego popłynęły dawne lwowskie piosenki i sztajerki. Atmosferę podgrzało domowe wino. Była też kiełbasa z rożna. Rozmowom i śpiewom nie było końca, gdyby nie to, że było już późno i trzeba było wracać do hotelu. Gospodarz powiedział, że nas odprowadzi, żebyśmy czasem nie pobłądzili. Teraz jest noc, będzie bezpieczniej – zawyrokował. Wyruszyliśmy więc na ulice Lwowa na fali lwowskiej piosenki. Najgłośniej śpiewał nasz gospodarz. Świetnie ubawieni wróciliśmy do hotelu o godzinie drugiej po północy, mimo że hotel był niedaleko. W hotelu na nas czekały przerażone koleżanki. Pytają co się stało. Po wyjaśnieniach bardzo zazdrościły, że nie byly z nami. Najbardziej zawiedziona była Basia Świderska.
Następny dzień we Lwowie to pojedyncze lub grupowe wędrówki po mieście. Ja kręcę się po Rynku i patrzę na te wiekowe kamienice i myślę, że one mogłyby opowiedzieć wiele o tym jak było w przeszłości, o niepowtarzalnej lwowskiej atmosferze.
Chodzę ja se przez ten Lwów, a na myśl cisną się słowa piosenki: “a gdybym si kiedyś urodzić miał znów, to tylku u Lwowi”, albo “ Ten drogi Lwów – to miasto snów” - to nie tylko poetycka metafora, to coś więcej. W tych słowach skupia się jak w soczewce przywiązanie do tego miasta, do konkretnego miejsca, ulic, kamienic. Tutaj odnajdujemy przecież swoje korzenie. Tutaj mieszkali moi dziadkowie. Mój ojciec urodził się na Zamarstynowie. Przez krótki czas we Lwowie mieszkali moi rodzice. Chodząc po Lwowie, po starówce, ciągle mam jakieś skojarzenia. O tu, tu chodził do szkoły ojciec, tu prawdopodobnie pracował… Patrzę na gmachy, kamienice – one wcale nie są nieme. Można je rozumieć. One przemawiają do nas poprzez patynę wieków, rozmawiają z nami, uczą nas przeszłości, tej dawnej i tej najnowszej. Czy jest to lekcja stracona? Nie! Jesteśmy bogatsi o nowe przeżycia. To dotyczy również wszystkich miejscowości kresowych, które dotychczas odwiedzaliśmy, z nimi łączą nas związki rodzinne, uczuciowe, historia, tradycja, kultura…
O zabytkach Lwowa nie będę pisał, bo po pierwsze są na ogół dobrze znane, a po wtóre nie czas i miejsce tutaj na ich opisy. Na rynku księgarskim są już wznowione dobre przedwojenne przewodniki. Dlatego ograniczę się do kilki refleksji natury ogólniejszej.
Dzień powszedni lwowskiej ulicy jest szary i smutny. Ludzie zagonieni, na twarzach brak uśmiechu, spoziera z nich smutek i lęk. Kamienice odrapane, ulice brudne. Handel ledwie dyszy. Jak pokaże się jakieś atrakcyjny towar, to zaraz ustawiają się kolejki. Właśnie jest dostawa nowej partii zegarków i zegarów ściennych. Natychmiast pojawiła się kolejka i przepychanki. Chałwę i czekoladę można kupić, ale spod lady za nie wielką łapówkę. W magazynach handlowych same buble.
Wyjątkiem są Krakidały i plac Halicki. Tu życie tętni pełnym rytmem. Handel prywatny, więc dobre zaopatrzenie. Na placach prym wiodą Gruzini i Ormianie oferując owoce południowe. Jest też dużo mięsa z przy kołchozowych gospodarstw. Taka prywatna produkcja kołchoźników. Kupuję owoce granatu i mandarynki. Do naszej Ani Jamrozik przyczepił się jakiś Gruzin, że nie zapłaciła za owoce. Narobił wrzasku. Chciał za pewno wymusić kilka rubli. Trzeba było dobrze się pilnować, aby nie paść ofiarą podstępu.
Na Placu Halickim handlują Huculi. Oferują grzyby, orzechy włoskie i laskowe. Są bardzo tanie. Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, więc kupujemy w większych ilościach, dla siebie, rodziny i znajomych.
Na Wałach Hetmańskich trwają nieprzerwanie wiece polityczne. Zbierają się różnego autoramentu politykierzy i debatują, debatują…o “samoistnej” Ukrainie, kozaczyźnie, strzelcach siczowych i o UPA. Wszystko w scenerii flag niebiesko -żółtych. Przewodzi im Jurij Szuchewycz ociemniały syn Romana Szuchewycza – prowodnyka UPA (Roman Szuchewycz, główny dowódca UPA ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za zaakceptowanie rzezi wołyńskiej jako taktyki UPA przeciwko Polakom i przeprowadzenie ludobójczej czystki etnicznej w Małopolsce Wschodniej na polskiej ludności cywilnej).
Oni chyba nigdy nie dorosną do włączenia się w nurt zachodnich struktur europejskich. Muszą przejść okres skrajnego nacjonalizmu, wiele zrozumieć i nauczyć się godnie żyć. Czy to możliwe?
Zmiany polityczne w “Sojuzie” i Gorbaczowska “glasnost” spowodowały już otwarcie się na świat i powrót do religii. Prawosławni i grekokatolicy walczą między sobą o katedrę unicką p.w. św. Jura. Dochodzi do rękoczynów. W efekcie Katedra jest niedostępna dla turystów. Inne kościoły rzymskokatolickie przejmowane są przez grekokatolików, np. Kościół oo. Bernardynów p.w. św. Andrzeja Apostoła. Dzieje tego największego na Rusi klasztoru bernardyńskiego datują się od roku 1460. Celem konwentu była misja wśród prawosławia ruskiego. Juz po czterech latach ściągnęło to na zakonników atak Rusinów. Drewniany kościół został spalony. W tym klasztorze ostatnie lata życie spędził Jan z Dukli. Kolumna z figurą błogosławionego stała przed kościołem. Figura przedstawiała scenę, w której Jan z Dukli ukazał się Chmielnickiemu podczas oblężenia Lwowa, co skłoniło Chmielnickiego i Tatarów do odstąpienia od planu szturmu Lwowa w 1648 roku. Dzisiaj kolumna pozbawiona jest figury. Na kolumnie ustawiono jakiś detal dekoracyjny.
Kościół i klasztor datują się z początku XVII wieku, architektami w kolejności byli jak podają przewodniki: Paweł Rzymianin, Ambroży Przychylny i Andrzej Bemer. Całość została ufortyfikowana ze względu na podmiejskie usytuowanie. Wnętrze kościoła zdobiły znakomite freski Benedykta Mazurkiewicza, ucznia bolończyka Guiseppe Carlo Pedrettiego. Mistrza Benedykta wspomagali R.S. Bortnicki, P. J. Sroczyński, J. Woliński. W przedsionku malowidła Stanisława Stroińskiego. W ołtarzu głównym kopia wizerunku Marii z Foligno, malowana przez Zofię Fredrównę, córkę Aleksandra Maksymiliana. Oryginał w Foligno jest działem Pierantonia Marrotrissa.
Wszystko to było. Przejęcie kościoła przez grekokatolików jest właściwie wyrokiem na dotychczasowy wystrój kościoła. Już znika polichromia, wnętrze przyjmuje wystrój cerkiewny. Nijak ma się to do to porozumień i umów o ochronie dóbr kultury. Jak bardzo ludzkość potrafi być niszczycielska w swej naturze, to tu widać.
I jeszcze jedna refleksja, tym razem natury historyczno-kulturowej. Tu we Lwowie od wieków przenikały się różne kultury. Miało to niemal zbawienny wpływ na tworzenie się nowej jakości. Duży odsetek społeczeństwa był od wieków dwu kulturowy, szczególnie na wsi, gdzie ludność była dwujęzyczna. Święta obchodzili dwukrotnie, według kalendarza gregoriańskiego i juliańskiego. Mimo różnych wpływów kulturowych obszar ten i ludność należała i identyfikowała się z kulturą zachodnią, która wycisnęła piętno na architekturze tutejszej, w tym również na architekturze cerkiewnej.
Zawirowania i wichry dziejowe, jeśli można użyć takiego sformułowania, spowodowały, że teraz wyczuwa się tu znaczne wpływy wschodnie: w kulturze, w obyczajach, a szczególnie w cywilizacyjnym rozwoju społeczeństwa. Ten obraz pozostaje w dysharmonii z dziedzictwem architektury, jakie rozwinęło się na tych terenach w wiekach poprzednich.
Pozwoliłem sobie na krótkie dywagacje historyczno - filozoficzne, a juz pora na dalszą podróż sentymentalną.
komentarze: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz