czwartek, 15 marca 2018

Powroty na Kresy – czerwiec 1994- ciąg dalszy

2013.11.13 22:21:12

Na jutro w Złoczowie mamy zaplanowane spotkanie z tamtejszą społecznością polską.  Przed południem spotykamy się w byłym gimnazjum. Zebrała się nieliczna grupa członków tutejszego Polskiego Towarzystwa Ziemi Lwowskiej – to oddział towarzystwa lwowskiego.
          Przekazujemy proboszczowi 100 USD na remont dachu kościoła i 100 USD Towarzystwu. Przekazujemy też kartony z lekarstwami. Czy dobrze te dary będą spożytkowane? – to się okaże.

          Jest południe. Spotkanie się skończyło. Jedziemy do Pieniak przez Jelechowice, Sasów, Podhorce. Mijamy drogę do Ponikwę i zbliżamy się do Jasionowa. Stąd już blisko do Brodów. Teraz skręcamy na drogę prowadząca do Podkamienia i Pieniak. Już widać klasztor w Podkamieniu. Stoi na wzniesieniu. Jedziemy dalej. Wstąpimy w drodze powrotnej.

          Dzisiaj z nami też jadą nasi „Hutniacy”. Wjeżdżamy do Pieniak, dawnej posiadłości Dzieduszyckich. Została tylko brama wjazdowa i zabudowana gospodarcze.

          Zatrzymują nas jacyś podpici faceci. Jeden z nich w pięknej wyszywanej koszuli i odświętnym garniturze. Nazwałem go Wasyl wyszywany. Pyta gdzie jedziemy. Mówimy, że jest z nami człowiek z byłej Huty Pieniackiej. Tutaj w Pieniakach ma bratową. A jak się nazywa? Już wiem wskażę wam. Jest przyjaźnie nastawiony.

          Mówi, że właśnie mieli spotkanie z p. Mokrym i młodymi Ukraińcami, studentami ukrainistyki z Krakowa. Musiała być dobra libacją na pożegnanie.

          Jego przyjaciel jest bardziej agresywny, bo pyta, a po co tu przyjeżdżacie?. Wyszywany Wasyl wyraźnie go strofuje.

          Jesteśmy przed jakimś domem. Wyszywany Wasyl mówi tu ona mieszka. Co za spotkanie?, po tylu latach.
       W pobliskim domu wczoraj było przyjęcie weselne. Wyszywany Wasyl przyniósł gorzałę i wiejską kiełbasę i na dodatek ciasto. Miło się zrobiło.

          Pytamy czy można dojechać do Huty Pieniackiej, niestety autobusem nie, bo od Żarkowa do Huty Pieniackiej droga jest nieprzejezdna, błotnista.

          Skrzykną jakiegoś młodego z motocyklem z przyczepą. Sowiecki motocykl „Iż”.
          Ktoś pojechał, a my biesiadujemy. Okazało się, że Wasyl Wyszywany to wójt gminy, ważna osoba.
          Czekamy na tych co pojechali do Huty Pieniackiej.
          Ktoś pyta o księdza Wieczorka, zamordowanego przez Ukraińców. Wyszywany Wasyl mówi, my dbamy o jego grób. Zaraz wam pokarzę. Rzeczywiście jest zadbany.

          Ja odłączyłem się od grupy i wracam drogą z tym agresywnym człowiekiem, a tu przyczepił się jakiś zapity młody człowiek i pyta kim jestem. To Polak. A po co on przyjechał? „tu je nasza derżawa”. Odszedłem na bok. Mój towarzysz przeprasza za zachowanie się tego zapitego gbura.

          Przechodzimy obok kompletnie zniszczonego kościoła w Pieniakach.  Zaglądam do środka. Wszystko zniszczone. Na zewnątrz też. Krzyż na kopule zupełnie zgięty.
          Pytam kto to przejmie? Będzie cerkiew, czy kościół? Nie wiem, odpowiada i tu zaskoczenie, facet rozgląda się wokoło, czy kogoś niema w pobliżu, przykłada palec do palca i mówi ja jestem pół Polakiem i pół Ukraińcem.
          Na temat pogromu w Hucie Pieniackiej nie chce się wypowiadać. Mówi tylko, że tam też z jego rodziny ktoś zginął.
          Tą agresywność zapewne demonstrował przed wójtem, żeby nie zarzucili mu inność. Co za absurdy historii? Mają już swoje wymarzone państwo. Czy ci nacjonaliści nadal uważają, że nic się nie wydarzyło. Brną w zakłamaniu pod naporem nachalnej propagandy? Niepokojące to zjawisko, żadnej refleksji, żadnej pokory.
          Jedziemy do Podkamienia. Pytamy o dojazd do klasztoru. Starszy człowiek  mówi, że pokarze. Wsiada. Mówi po ukraińsku, że w Polsce ma siostrę. Do klasztoru jest ostry podjazd, po obu stronach porośnięty drzewami i krzakami. Kierowca decyduje, jedziemy! Słychać jak gałęzie omiatają karoserię. Udało się. Brama zamknięta. Dozorca nie wpuszcza. Idziemy na zbocze wzgórza skąd widać głaz narzutowy. Olbrzymi głaz na małym wzniesieniu.

          Wracamy do bramy, może łaskawiec skruszeje i wpuścił nas na teren klasztoru. Mówię: chcemy zobaczyć kościół, widoczny jest z dołu.
          Udało się. Tylko idźcie szybko, żeby was nikt nie widział. Ba, jak to możliwe na dziedzińcu przyklasztornym pełno kobiet. To zakład psychiatryczny dla kobiet. Widok przerażający. Snujące się cienie po dziedzińcu. Nie zważając na nas, udają, że coś szyją, coś mamroczą, pokrzykują do siebie, niektóre z zaciekawieniem spoglądają na nas, jak wyrzut sumienia. Sukienki obdarte, brudne, niesamowity widok.
          Szybko ruszamy w kierunku kościoła. Wnętrze zrujnowane. Gdzieniegdzie widać ślady polichromii. Wychodzimy i szybko przemierzamy dziedziniec, byle jak najdalej od tego miejsca poniżenia godności ludzkiej. Jeszcze rzut oka w kierunku Ławry Poczajowskiej. Bardzo dobrze jest widoczna, mimo dużej odległości.
          Przypominają mi się wspomnienia o. Bocheńskiego, który jako zakonnik  przebywał tu i napisał, że przez Zbrucz przebiega linia podziału na część europejską i azjatycką (coś w tym jest patrząc na te nieszczęsne kobiety). O. Bocheński wspomina ihumenów z Ławry Poczajowskiej, którzy jak popili za dużo wina, to wieczorami darli się tymi swoimi barytonami, aż było słyszane w Podkamiemiu.

          Wracamy do Złoczowa pod wrażeniem niedoli tych biednych kobiet. Czy tak funkcjonują szpitale psychiatryczne w świecie?
          Tak zakończył się czwarty dzień naszych wędrówek po Ziemi Złoczowskiej.

          Jutro wyjazd do Pomorzan, Brzeżan i powrót do Krakowa.

          Nazajutrz, po śniadaniu wszyscy już są w autobusie, oprócz Zosi Pogudz. Ona jeszcze cos rozlicza w hotelu. Żeby było ciekawiej, przychodzi Zosia, nasz sekretarz klubowy, i mówi, że do uregulowania jest jeszcze drobna dopłata. Bez sprzeciw wszyscy się zrzucają, ale 4. osoby (wcale nie biedne), mówią, że nie zapłacą, bo nie było ciepłej wody i hotel byle jaki. Poszedłem z Zosią do recepcji i dorzuciłem, żeby nie pozostawić złego wrażenia.

            W końcu jedziemy. Pomorzany. Część osób jeszcze tu nie była, wiec trzeba się zatrzymać chociaż na chwilę. Kilka objaśnień i już jedziemy dalej.

            Brzeżany też szybko zwiedziliśmy, łącznie z Rajem, a to już późne popołudnie. Jedziemy na skróty przez Bóbrkę na obwodnicę lwowską. Przed nami pozostała tylko granica i powrót do Krakowa.

            Na granicy meldujemy się pod wieczór, ale trzeba odstać swoje. Dobrze, że niedługo. Już jesteśmy po stronie polskiej. Kierowca, jak konie do stajni, wciąż naciska pedał gazu i fruu…, już Kraków wita nas świtem.

komentarze: 2 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz