czwartek, 15 marca 2018

Powroty na Kresy – czerwiec 1994

2013.11.13 22:22:02

2 czerwca 1994, rozpoczął się IV Zjazd Światowego Stowarzyszenia Złoczowian. Są goście z USA, Brazylii, Szwecji. Stowarzyszenie liczy już 600. członków.

     Po zjeździe ruszamy do Złoczowa. Parking w Nowej Hucie, godz.19:00 Przybyło ok. 40 osób. Wsiadamy do autobusu. Autobus prawie wypełniony, nikt nie narzeka siedzi tam, gdzie go posadzono.

     Jadą też byli mieszkańcy Huty Pieniackiej, którzy uratowali się z piekła jakie urządzili Ukraińcy z SS Galizien i banderowcy.

    Jedziemy przez Niepołomice na drogę szybkiego ruchu Kraków –Przemyśl. Mając w pamięci kłopoty z dojazdem do Żółkwi w 1990 r., wybieramy przejście w Hrebennem, niedawno oddane dla ruchu samochodowego.

     W Jarosławiu skręcamy na Hrebenne. Droga wiedzie przez duże kompleksy leśne i jest słabo oznakowana. Pogubiliśmy się. Wjechaliśmy w jakieś opłotki i koniec drogi, dalej już tylko droga polna. Wracamy, ale wciąż nie możemy odnaleźć właściwego kierunku. Już jest 2:00 w nocy. Trudno trzeba kogoś pytać, ale kogo jak jest pusto? Żadnych samochodów. Widocznie jesteśmy na jakiejś bocznej drodze. Pukamy do okna pierwszego napotkanego domu. Kobieta przerażona, pyta o co chodzi. Pobłądziliśmy, chcemy jechać na Hrebenne. Wskazała drogę.

     W Hebennem powitał nas piękny świt. Przejście - prowizorka, nie ma samochodów. Szybka odprawa  i jedziemy dalej przez Rawę Ruską do Żółkwi.

     W Żółkwi nic się nie zmieniło. Trzeba jednak pospacerować po kompleksie zabytkowym, bo niektórzy w Żółkwi są po raz pierwszy.

     Mimo wczesnej godziny czynny jest plac targowy. Mleko, sery, nabiał, warzywa i trochę kupujących.

     W rynku jest beczkowóz z kwasem chlebowym. Chce się pić! Trudno się zdecydować, bo szklaneczka przepłukiwana jest w wiaderku. Lepiej nie ryzykować.

     Ruszamy do Lwowa. We Lwowie to już pora obiadowa. Idziemy coś zjeść, a po tym pacer po Rynku i Wałach Hetmańskich.

     „Hutniacy” pojechali do konsulatu z nadzieja, że da się załatwić upamiętnienie ofiary pogromu w Hucie Pieniackiej.

     Wrócili, wicekonsul przyrzekł, że podejmie działania i zainteresuję sprawa centralę.

     W autobusie są już wszyscy, więc ruszamy do Złoczowa. Na rogatkach Lwowa zaskoczenie, jedna z pań zorientowała się, że nie ma jej znajomego. Wracamy z powrotem na Wałową. Dobrze, że był odporny i spokojnie czekał.

     Teraz już naprawdę ruszamy do Złoczowa. Niektórzy jadą po raz pierwszy. Wyczuwa się podniecenie.

     Już jesteśmy w Złoczowie w hotelu „Ukraina”, żadnych zmian.

     Pod wieczór spacer. Kościół otwarty. Nie ma już ks. Cieńskiego. Zmarł w grudniu 1992 r. Proboszczem jest teraz jego wikary ks. Roman.
     Teraz ujawniono, że 30 września 1967 papież Jan XXIII mianował ks. Cieńskiego tajnym biskupem. Podczas pobytu w Gnieźnie został konsekrowany na biskupa przez prymasa Polski kardynała Stefana Wyszyńskiego. Po powrocie do Złoczowa nie używał insygniów biskupich. Potajemnie wyświęcił kilku kapłanów greckokatolickich i dwóch  rzymskokatolickich.
     Kończy się pierwszy dzień pobytu w Złoczowie. Wieczorem ustalamy trasę na dzień jutrzejszy: Jelechowice, Sasów, Podhorce, Ponikwa, Olesko, Białykamień, Złoczów. Wyjazd zaraz po śniadaniu, godzina 10:00.
      Rano pobudka. Szybkie śniadanie. Jedni przyrządzają w pokojach, inni poszli do pobliskiej restauracji. Już wrócili. Trzeba jeszcze poczekać, bo nie wszyscy zdążyli wyjść z hotelu.

      Możemy już jechać. Przed nami Jelechowice, przed wojną miejscowość letniskowa, odległa od Złoczowa 4 km. Kościół wybudowano tuż przed wojną. Teraz zamknięty i zdewastowany. Podobno mają go przejąć tutejsi Polacy. W budowie jest nowa cerkiew prawosławna.

      Stąd niedaleko do Horodyłowa. Z nami jedzie prof. Lech Antonowicz z UMCS w Lublinie. Rodzice mieli tam mały mająteczek. Ojciec był inż. Leśnictwa. W Złoczowie był Komisarzem Ziemskim. Przed wojną przeszedł na emeryturę. Matka była nauczycielką.

      W czasie pogromów ludności polskiej w 1943 r. przez nacjonalistów ukraińskich,. wieczorem odwiedziła ich Ukrainka, dawna pomoc domowa. Przyszła sprawdzić czy są wszyscy w domu. O północy zaatakowani ich Ukraińcy. Ojciec miał pozwolenie na broń, wydane przez Niemców, na wypadek napaści. Pod osłoną nocy udało mu się wyprowadzić rodzinę do lasu, a po tym polami, jarami do Złoczowa.

      Jedziemy dalej. Po prawej stronie szosy droga do wsi Zazule.  Tam przed wojną był letniskowy dom gimnazjum złoczowskiego. Trudny dojazd dla autobusu. Pytamy człowieka jak dojść. Jest niemową, ale wie o co chodzi. Na Zazulach ukraińska policja pod nadzorem gestapo rozstrzeliwała złoczowskich Żydów.
      Pokazuje ręką, że niedaleko. Już widać dom letniskowy, a dalej las i kopce porośnięte wysokimi drzewami.

      Wracamy. Stąd do Sasowa już niedaleko.  Przed wojną Sasów w dziewięćdziesięciu  procentach zamieszkiwali Żydzi. Sasów założył Daniłowicz, następnie dobra przeszły w ręce Sobieskich, Radziwiłłów i Starzeńskich. 
W latach 60. XIX w. wybudowano w Sasowie Zakłady Papiernicze, które zaliczano do największych w Europie. (produkowano tu bibułki cygaretowe). Zakłady zniszczone zostały podczas I wojny światowej i już się nie podniosły z kompletnych ruin.
     Sasów znany był też jako miejsce uzdrowiskowe – hydroterapia.
      Zatrzymujemy się przy kościele p.w. Narodzenia św. Stanisława. Wybudowany został w 1864 r. W 1887 r. zniszczony przez pożar. Ponownie został odbudowany. Po 1939 sowieci zamienili na magazyn.
      Niedaleko jest też cerkiew p.w. św. Mikołaja, zbudowana w 1731 r. i znacznie starsza dzwonnica. Dzwonnica wzorowana jest na starożytnych basztach obronnych na Rusi. To jedna z piękniejszych drewnianych budowli sakralnych na terenie dawnej Małopolski Wschodniej.
      Żydzi też mieli tu synagogę drewnianą. W Sasowie działał cadyk kabalista, rabin-cudotwórca, Mosze Leib.
      Osiem kilometrów na wschód od Sasowa jest miejscowość Kołtów. To dawna majętność Starzeńskich, po tym Baworowskich. Dzięki nim wyposażane były tutejsze obiekty sakralne.
      W Kołtowie urodził się Karol Lipiński, polski skrzypek, koncertował z Paganinim. Karol był synem kapelmistrza orkiestry u Starzeńskich.
      Tuż za Sasowem miejscowość Pobocz. Po pałacyku  tarnowskiego biskupa Stepy (ur. się w Sasowie) nie ma śladu. W czasie okupacji niemieckiej było to miejsce odosobnienia sasowskich Żydów. Tutaj ich mordowano.
      Jedziemy dalej. Przed nami wzniesienie podhoreckie. Przed wojną był tu czynny browar. Jadąc na majówkę do Podhorców, tu popasano konie, a woźnica raczył się piwem. Warzyli tu porter, miał 12% alkoholu. Później na popasie w Podhorcach woźnica przesypiał pół dnia.
      Już pokonaliśmy stromy kręty podjazd i jesteśmy w Podhocach. Zatrzymujemy się przed kościołem zamkowym. Zamknięty na cztery spusty. Z autobusu wyskakuje nasz kolega klubowy, pada na kolana i zaczyna się modlić, a z oczu ciurkiem lecą łzy. Co się dzieje pytam. Ja tu byłem ochrzczony, mówi przez zaciśnięte gardło. Co za przeżycie…
      Idziemy do zamku, a właściwie pałacu. Właścicielami byli Koniecpolscy, Sobiescy, Rzewuscy. Przed wojną należał do Sanguszków. Do pałacu wiedzie aleja, kiedyś obsadzona wysokimi drzewami, strzyżonymi na kształt żywopłotu. Pozostały pojedyncze zaniedbane drzewa.
      Przed nami wjazd i brama zamkowa. Zamek z trzech stron otacza głęboka fosa, umocniona kamieniem ciosanym. Na kamieniach ślady smoły. Dlaczego?
      W 1952 roku sowieci kręcili film o Chmielnickim i zamek spalili. Czy to było zamierzone dla lepszego efektu, czy przypadek? Trudno powiedzieć.
      Zamek został odremontowany.  Wnętrza (olbrzymie sale) zostały podzielono ściankami działowymi na mniejsze, a cały pałac przeznaczono na sanatorium przeciwgruźlicze. Pozwolono nam wejść do środka. Wszędzie wycieńczeni chorzy, a w zamkowej kaplicy dyżurka lekarzy. Przygnębiający widok.
      Przed wojną do Podhorców jeździło się na majówki. Były tam piękne ogrody włoskie i labirynt  z wysokich żywopłotów, gdzie  łatwo można było się pogubić. Była też sadzawka z rybami, do której woda spływa z bijącego wyżej źródła. Śladu po niej nie ma, to już niezagospodarowana młaka.
      Najważniejsze jednak były wnętrza pałacu. Dobrze pamiętam układ sal. Pierwsza, rycerska pełna zbroi, następna niebieska, złota, gdzie stała złocona kareta i namiot turecki spod Wiednia, dalej lustrzana, karmazynowa i sypialnia króla Jana. Stąd wchodziło się na ganeczek z basztą i wyschniętym drzewem orzechowym. Podobno posadzonym przez króla Jana. Sale zamkowe były bogato wyposażone w meble i obrazy. Na ściana wisiały fragmenty namiotów spod Wiednia.
      To tu odbyło się wesele księcia Karola Radziwiłła i tu Rzewuscy podejmowali cesarza Franciszka I.
      W Podhorcach Rzewuscy mieli teatr dwoski, w którym wystawiał własne sztuki Juliana Ursyn Niemcewicza. Sam Wacław  - emir Tadż ul – Fahr Rzewuski, też pisał utwory komediowe. Był powstańcem listopadowym i bohaterem utworów Słowackiego (Duma o Wacławie Rzewuskim) i Mickiewicza (Farys).
      Przed wojną Podhorce były własnością Sanguszków. W Podhorcach urodził się Euzebiusz Słowacki – ojciec Juliusz. Dziadek był zarządcą dóbr Sanguszków. Tyle pamiętam z opowiadań miłego p. Jana z sumiastym wąsem, w stroju szlacheckim, o rysach prawdziwego szlachcica, no i opowiadania o białej damie i nocnych zjazdach szlachty.
      Pałac wraz z wyposażeniem był pod troskliwą opieką konserwatorską Rudolfa  Mękickiego, polskiego medaliera, heraldyka, historyka sztuki i muzeologa, twórcy ekslibrisów, redaktora naczelnego kwartalnika Zapiski Numizmatyczne, prekursora polskiego ekslibrisu numizmatycznego.  Wykładał historię pisma i heraldykę na Wydziale Ogólnym Politechniki Lwowskiej,  a jego żona Julia była kolekcjonerką ekslibrisów i numizmatów, działaczką Towarzystw Numizmatycznych. Ich zainteresowania przejęły dzieci: Stanisław, autor wielu ekslibrisów, córka Krystyna i Juliusz – zajmowali się numizmatyką i kolekcjonerstwem.
      Mękiccy mieli letni domek w Podhorcach, gdzie spędzali wiele czasu z racji pełnionej funkcji przez Rudolfa.
      Dlaczego o tym wspominam?, bo przypomniało mi się wydarzenie z czasu wkroczenia w 1939 r. Armii Czerwonej do Podhorców i barbarzyńskie zachowanie żołnierzy. Darli namioty tureckie na strzępy i czyścili nimi lufy armatnie. Kawałek takiego namiotu tureckiego z pod Wiednia dostałem od Julka. Opisałem, oprawiłem i  wisi u mnie na ścianie.
      Jeszcze przed wojną część wyposażenia pałacu (porcelana, szkło i srebra) przewieziono do majątku Sanguszków w Gumniskach pod Tarnowem,.
      Wspomnienia, wspomnieniami a tu trzeba wracać do autobusu. Przy kościele zamkowym są duże błonia. Na kolumnach, figury świętych. Jakie? Nikt nie może powiedzieć. Trzeba będzie poszukać w przewodnikach.
      Stoję tu, na tych błoniach i  przypomina mi się inne zdarzenie z września 1938 r. Tu miało miejsce zakończenie manewrów wojska polskiego (pułki kresowe). Była piękna defilada i piknik. Jestem z mamą i siostrą (siostra skończyła 18. lat i jest dopiero po maturze, ja mam 10 lat). Podchodzi ułan, przystojniak, porucznik, stuknął obcasami, jak przystało na ułana, skłonił energicznie głowę w stronę mamy, stukną obcasami i pyta, czy może córkę poprosić do tańca. Siostra spłonęła rakiem i popatrzyła na mamę. Mama skinęła głową, że tak. Ułan stuknął obcasami przed siostrą i powiódł ją do tańca. Tak, tak, - tak to kiedyś bywało.
      Myśl błądzi, gdzieś w przeszłości, a to już czas na kontynuowanie podróży.
Sporo czasu zabawiliśmy w Podhorcach, ale też sporo było do obejrzenia i powspominania.
   
      Teraz szybko zjeżdżamy długimi serpentynami do Ponikwy.

      Ponikwa, pałac Bocheńskich i duży staw. Właśnie nie minął miesiąc jak dostałem od o. Bocheńskiego pocztówkę z pałacem i wytargane z książki strony opisujące  młodość spędzaną w Ponikwie. Biedaczysko nie może już pisać, więc poświęcił książkę „wspomnienia” wydaną rok temu. Z tych luźnych kartek wiele dowiedziałem się o tamtym okresie.

      Wjeżdżamy do Ponikwy. Przed nami staw widoczny na pocztówce, a po prawej stronie, gdzie stał pałac pustka, tylko jakieś zabudowania gospodarcze, maszyny rolnicze i to wszystko. Nie wiadomo czy to pozostałość po zabudowaniach dworskich.
      Ja tu byłem tuż przed wojną, widziałem ten pałac, ten staw. Na końcu stawu był las i obozowisko harcerskie. Na obozie tym był mój brat, a ja z mamą przyjechaliśmy go odwiedzić wioząc kilka kartonów ciastek.

      Dzisiaj z nami jest Mietek Hrehorów, kolega brata, który wtedy też był na obozie.
Opowiada jak w nocy zakradli się do namiotu brata, porwali kartony i wszystko spałaszowali.

      Niestety teraz nie ma tu wiele do oglądania, więc jedziemy do Oleska, bo już późna popołudniowa pora.

      Musimy jechać do rozwidlenie dróg i skręcić w lewo. Przed Oleskiem dalej straszy olbrzymi pomnik Budionnego na koniu.

      Przecież w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 jego armia skutecznie została przepędzona. Ta konna armia słynęła z okrucieństwa, mordując ludność cywilną i urządzając pogromy Żydów na wschodnich kresach Polski.

      Już widać Olesko. Jedziemy środkiem miejscowości, po lewej czynna cerkiew i synagoga (tylko mury), po prawej Kościół, a my jedziemy dalej za miasto. Zatrzymujemy się na parkingu przy kościele kapucynów, po prawej góra zamkowa i zamek.

      Zamek dobrze się prezentuje. Wspinamy się drogą do zamku. Udało się, brama otwarta. Za bramą mały dziedziniec zabudowany z trzech stron częścią użytkową i wysokim murem ze strzelnicami.
    
       Wchodzimy do zamku, kupujemy wejściówki i ruszamy z przewodnikiem, który na wstępie podkreśla „to masz zamok na ukraińskiej zemli”  i rozpoczyna się wędrówka po salach zamkowych. Na parterze duża sala z mapami planszami i makietami.

      Właściwe zbiory są w salach na piętrze. Zgromadzono tu meble i obrazy z pałaców, przede wszystkim z pałacu podhoreckiego.  W jednej z sal wzrok przykuwa olbrzymie płótno „Bitwa pod Wiedniem” wypełniające całą ścianę. Na podłodze zwinięty obraz „Bitwa pod Parkanami”. Obrazy przywieziono z kolegiaty w Żółkwi. W następnej sali meble i łoże królewskie. Dalej sala z obiektami sakralnymi, w tym rzeźby dłuta Pinzla.
      To już koniec trzeciego skrzydła. Jest tu pokoik gdzie urodził się Jan Sobieski, późniejszy król. Na dół prowadzą schody z uratowanymi obrazami. Na parterze jest bardzo głęboka studnia zamkowa.
      Już jesteśmy na dziedzińcu, warto wejść na mur zamykający przestrzeń dziedzińca. Trzeba pokonać strome schody, żeby wejść na górę, gdzie są otwory strzelnicze. Cudowny widok na okolicę.
 
      Kończymy zwiedzanie zamku, a na dziedzińcu pojawia się grupa z Polski. To p. Mokry ze studentami ukrainistyki UJ, opowiada o „ziemi ukraińskiej”.

      Czas wracać do Złoczowa. Po drodze jeszcze Białykamień.
     
      Biały Kamień należał do książąt Wiszniowieckich. Pierwszą żoną Jakuba Sobieskiego ojca króla Jana była księżniczka Marianna Wiszniowiecka. Dla jej pamięci Jakub wybudował kościół farny w Złoczowie. Po trzech latach ożenił się z Teofila Daniłowiczówną.

      Parafię w Białymkamieniu założył i uposażył 1613 r. Grzegorz Korybut Wiśniowiecki, kasztelan kijowski i jego żona Teodore de Szpanów Czaplicka. W 1940 fundację powiększyli, Jeremiasz Wiśniowiecki i Gryzelda z Zamojskich. Kościół obecny wybudowano w 1766 r. Po zamku tylko ślady murów.
      W 1649 Jeremiasz podejmował w zamku króla Jana Kazimierza, który ciągnął pod Zbaraż z 20.000 armia przeciw Chmielnickiemu.
      W 1667 stał tu obozem Jan Sobieski, marszałek i hetman zbierając wojsko przeciw najazdom turecko – kozackim.

      W Białymkamieniu jeszcze w1849 była fabryka cukru buraczanego, czekolady i cykorii.
      Nie wiele tu pozostało do oglądania, niewiele też było przed wojną.
    
      Wracamy do Złoczowa.

       Nasi „Hutniacy” dzisiaj rano załatwili terenowy samochód i pojechali do Huty Pieniackiej. Tam się urodzili i tam przeżyli piekło.  Jechali krótszą drogą przez Sasów, Kołtów, Werchobuż.

komentarze: 7 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz