piątek, 16 marca 2018

Powroty na Kresy

2015.09.05 20:23:36


2001 Wrzesień cd.

Jedziemy przez Worochtę - miejscowość letniskowa i ośrodek sportów zimowych. Worochta leży w samym sercu Czarnohory, na wysokości ponad 800 m n.p.m. Prawie z każdej strony otacza ją Karpacki Park Narodowy. Główny grzbiet Czarnohory ciągnie się od Howerli  2061 m n. p. m do Popa Iwana (2022 m n.p.m.).  Tutejszy przewodnik oferuje jazdę terenówką pod sam szczyt Howerli, niestety brakuje czasu na takie wędrówki, a poza tym? - to już nie te lata. W Worochcie są jeszcze pozostałości dawnych willi letniskowych i pensjonatów (jeden z pensjonatów w dobrym stanie zachował się do dziś). Jest też zabytkowy budynek dworca kolejowego i cerkiew Narodzenia Bogarodzicy z XVIII w. (niektóre źródła podają 1615 r.) – przeniesiona w 1780 r. z Jabłonicy.
Jako ciekawostkę podam, że tu w Worochcie zbudowano w 1922 r. pierwszą polską skocznię narciarską, wyprzedzając o trzy lata Wielką Krokiew w Zakopanem. W dniach 4-6 marca 1922 r. na skoczni w Worochcie rozegrano pierwsze mistrzostwa Polski. Wygrała je – walcząc z mężczyznami – kobieta, Elżbieta Michalewska-Ziętkiewiczowa, słynąca z urody była żoną pioniera narciarstwa wysokogórskiego, oficera Władysława Ziętkiewicza, który w armii polskiej doszedł do rangi pułkownika. Walczył w kampanii wrześniowej, a później we Francji i zginął w bitwie pod Baccarat w czerwcu 1940 r.  Jego żona, wybitna sportsmenka, która - tylko ze względu na ówczesny regulamin - jako kobieta nie została dopuszczona do olimpiady w Chamonix.  W czasie wojny mieszkała w Zakopanem i prawdopodobnie przyjęła status folksdojczki. Wyjechała z Polski i ślad po niej zaginął. Jej rekord na skoczni narciarskiej w Worochcie w 1922 r. nie był pobity przez 80 lat.  W Czarnohorze też wytyczono pierwszy znakowany szlak turystyczny, powstał już w 1884 r. Był też tragiczny okres. Tu w Worochcie w noc sylwestrową 1944 r. zamordowano 72 osoby pochodzenia polskiego. Wtedy armia sowiecka doszła już do Sanu i było wiadome, że Niemcy wojnę przegrają. Po tej zbrodni UPA wycofała się na Słowację mordując tam też niewinnych ludzi. Za sowietów, przy głównej ulicy ofiarom zbudowano pomnik. Po powstaniu państwa ukraińskiego, kiedy byliśmy w Worochcie w 1994r. napisy były już skute. Teraz cokół wykorzystano i umieszczono czyjeś popiersie?
     
Jedziemy dalej przez Werchowynę – Wierzchowinę (dawne Żabie) – to malownicza wioska w centrum Huculszczyzny, nad Czarnym Czeremoszem, u stóp masywu Czarnohory. Historia osady jest długa. W 1424 r. książę litewski Świdrygiełło nadał ją Drasimowiczowi. Wraz z rozwojem turystyki Żabie zyskiwało coraz większą sławę. Przyjeżdżali tu nawet letnicy z Anglii. Bywali tacy poeci jak: Mychajło Kociubyński, Iwan Franko, Łesia Ukrainka, Olga Kobylańska, a także polski piewca Huculszczyzny, Stanisław Vincent, autor cyklu epickiego Na wysokiej połoninie, Obrazy, dumy i gawędy z Wierzchowiny Huculskiej. Werhowyna to już koniec trasy turystycznej w zachodniej części Czarnohory. Tu dostało się Romie Krzemień, tej od „Promyków Krakowa”. Wyznaczony czas minął, a jej ciągle nie ma. Zaglądam więc do moje wcześniejszych notatek: dla bohemy artystycznej Lwowa i Galicji Wschodniej pasmo Czarnohory było tym, czym Podhale i Tatry dla środowiska krakowskiego. W Jaremczu, Worochcie i innych miejscowościach bywali i tworzyli artyści takiej miary, jak Teodor Axentowicz (Kołomyjka); Leon Wyczółkowski (Cerkiew w Worochcie); Józef Simmler; Kazimierz Sichulski, Władysław Jarocki i Fryderyk Pautsch. (ur. 22 września 1877 w Delatynie). Wszyscy ukazywali piękno tego regionu , architekturę, obrzędowość, huculskie tańce, Hucułów i Hucułki. Nazywano ich Hucułami. Motyw huculski zaczął pojawiać się też w przedwojennej polskiej prozie. O Huculszczyźnie pisali między innymi: Wincenty Pol; wspomniany Stanisław Vincent,(Na wysokiej Połoninie); Józef  Wittlin; czy Józef Korzeniowski, (dramat huculski "Karpaccy Górale"). Dawną Worochtę możemy podziwiać dzięki fotografiom A. Błaża i  T. Artychowski, którzy mieli tam swoje pracownie. Portretowali też znane osoby przebywające na wypoczynku, a było ich wiele: Jarosław Iwaszkiewicz (opowiadanie "Pod Howerlą”),  Jerzy Liebert (1904-1931), nazwany przez  Harasymowicza poetą Huculszczyzny, Maria Dąbrowska i inni. oraz znani malarze, o których już wspomniałem. Jaremcze i Worochta należały do najbardziej znanych polskich zimowisk.  Worochtę nazywano "drugim Zakopanem”. Na zboczach okolicznych gór zbudowano wiele prywatnych willi i pensjonatów. Jedną z nich wybudował trzykrotny premier RP Kazimierz Bartel – profesor ekonomii wykreślnej na Politechnice Lwowskiej, zamordowany w 1941 r. przez hitlerowców. W sąsiedztwie wzniósł swoją willę "Mirosława” ukraiński śpiewak M. Holiński zwany, ukraińskim Caruso. W Jaremczu była też willa Karola Kuhla (1889-1970), wziętego lwowskiego lekarza, przyjaciela znanego ortopedy Adama Grucy. Było też sanatorium dra Franciszka Michalika, wyposażone w urządzenia do hydroterapii. W Worochcie przez pewien czas leczyła się Olena Teliga, przyjaciółka ideologa ukraińskiego nacjonalizmu Dmytro Doncewa. Głoszone przez niego idee wprowadzone zostały przez Stepana Banderę i UPA w postaci ludobójstwa na cywilnej ludności polskiej. W 1912 r. w Jaremczu wypoczywał austriacki następca tronu, późniejszy cesarz Karol Habsburg i książę Wasyl Wyszywany, dziwak z rodziny Habsburgów, zafascynowany kulturą huculską miał ambicje zostać królem ukraińskim.

Mija 40 min i widać Romę podążającą w nasza stronę. W ręku trzyma kapelusz huculski. Nasza Elżbieta Mach odpowiedzialna za pilotaż i dyscyplinę jest bardzo rygorystyczna i zasadnicza, aż do przesady, to taki nawyk z pracy w teatrze, mocno zrugała dziewczynę. Roma biedna tłumaczy się, że była w Muzeum Regionalnym i dziwi się, że nas tam nie było. A kto wiedział, że to muzeum jest gdzieś na końcu wsi. Zaprowadził ją tamtejszy Hucuł ubrany w regionalny strój i kapelusz huculski. Wyjaśniło się skąd ma ten kapelusz, po prostu kupiła go prosto z głowy Hucuła.Jedziemy dalej przez wschodnia część Czarnohory. Już widać Kosów. To centrum huculszczyzny i rękodzielnictwa regionalnego. Słynęło także z handlu owcami. Tutaj powstawała znana ceramika pokucka.  W drugiej połowie XIX w. nastąpił dynamiczny rozwój sztuki huculskiej. Wówczas ceramika huculska była bardzo poszukiwana. Miejscowość teraz zaniedbana, niczym się nie wyróżnia, brak szaletów. Po długim szukaniu znaleźliśmy w jakimś budynku administracji lokalnej. Stąd blisko do Kut, więc jedziemy. W Kutach był most nad Czeremoszem, łączący Polskę z Rumunią. Kiedy 17 września 1939 r. na tereny polskie wkroczyła Czerwona Armia, przejście na stronę rumuńską było możliwe tylko w Kutach - (most w Zaleszczykach został zablokowany przez czołgi sowieckie). 17 września do Kut przybyli prezydent Ignacy Mościcki i polski rząd i w nocy z 17 na 18 września opuścili terytorium II RP. Nad ranem 18 września na stronę rumuńską przybył także sztab główny wojska polskiego na czele z marszałkiem Edwardem Rydzem-Śmigłym. Rydz Śmigły w geście wysiadł z samochodu i przeszedł przez most piechotą. Pod naciskiem dyplomacji sowieckiej, niemieckiej i francuskiej, władze rumuńskie internowały polskiego prezydenta, polski rząd oraz dowództwo wojskowe. Osadzono ich w Bicaz, Krajowej i w Slanicach. Most w Kutach czynny był do 21 września, kiedy tak że zablokowany został, przez czołgi Armii Czerwonej. Do tego momentu przechodzących na stronę rumuńską osłaniały resztki polskiego lotnictwa i oddziały KOP – „Podole”, dowodzone przez pułkownika Marcelego Kotarbę. W walkach pod Kutami zginął podchorąży Tadeusz Dołęga-Mostowicz, znany pisarz, autor „Kariery Nikodema Dyzmy”.
  
Przez ten most też udał się do Francji też gen. Władysław Sikorski, który w kampanii wrześniowej nie brał udziału, ponieważ był w opozycji do obozu piłsudczyków i nie przydzielono mu żadnej funkcji. Popierany przez dyplomację zachodnią rozpoczął działalność polityczną i wojskową, obejmując stanowisko szefa rządu polskiego na emigracji i Naczelnego Wodza organizowanych we Francji Polskich Sił Zbrojnych. Po klęsce wojsk francuskich i podpisaniu kapitulacji przez tamtejszy rząd, udał się do Anglii, by tam kontynuować działalność polityczną. Tędy też przewieziony został skarbiec wawelski i zasoby złota, które pozwoliły na kontynuowanie działalności za granicą, początkowo we Francji, a później w Anglii.
  
Most nad Czeremoszem zbudowany został w 1930 r. przez polskich saperów. Był to most z drewna i łączył Kuty z  miejscowością Wyżnica, po stronie rumuńskiej. Budową kierował Jan Łacheta.  Most przetrwał do lat 40. minionego wieku. Obecnie w tym miejscu  jest kładka dla pieszych. Za sowietów wybudowano nowy most, ale już w innym miejscu. Czeremosz tu w przeciwieństwie do Prutu płynie leniwie i jest rzeką spławną. Wracamy do Kosowa, bo tędy, wzdłuż Czeremoszu, wiedzie szlak naszej wędrówki do Śniatyna, a dalej do Zaleszczyk, Chocimia, Okopów św. Trójcy, i Kamieńca Podolskiego. Na wysokości Jaworowa Huculskiego Czeremosz jednak pokazał co potrafi – nagły przybór wody podebrał połowę szosy i droga jest nieprzejezdna. Milicja nas nie przepuści, bo część ocalałej drogi może się obsunąć do rzeki, (tu jest duża różnica poziomów), a Jaworów Huculski już jest tuż, tuż. Jest to wieś zamieszkiwana od wielu pokoleń, w tych samych przysiółkach, przez stuprocentowych autochtonów. Wytwarzają stroje ludowe i kilimy. W Jaworowie i Riczce powstały ośrodki ludowych wyrobów drewnianych. Czołowym twórcą był Jurij Szkryblak. Jest tam wielu rzeźbiarzy, artystyczne dynastie Skryblaków i Korpaniuków. W Jaworowie Huculskim jest też wodospad zwany Jaworowską Niagarą, ale my, przez to podmycie drogi, tam już nie dojedziemy.
Milicjant mówi, że musimy wrócić do Kut, przejechać przez most w Kutach, a następnie jechać wzdłuż Czeremoszu, prawą stroną, (przed 1939 r. teren należał do Rumunii). Szkoda, bo w Jaworowie Huculskim nie byłem, może następnym razem. Wracamy więc do Kut i na dawną stronę rumuńską. Jedziemy wzdłuż Czeremoszu. Nudno i sennie. Tutaj też nie ma chat huculskich. Budują domy murowane ozdobione blachą (prawdopodobnie aluminiową) tłoczoną w jakieś wzorki, czasem wszystkie ściany pokryte są tą blachą. Wygląda to jak puszki konserwowe bez nalepek. Ohydne, kto na to pozwala? Ta moda przeniesiona została w te strony z terenów czerniowieckich. Tam ogrodzenia są z tej blachy, domy przyozdabiane, cerkwie pokryte są tą blachą a nawet daszki nad studniami. Już opuszczamy region Karpat Wschodnich, czasu jest nie wiele – zatrzymamy się dopiero w Zaleszczykach. Proszę i już są Zaleszczyki. Nic się tu nie zmienia. Dniestr zanieczyszczony, przybrał brunatny kolor, plaże znikły, a w miasteczku domy zaniedbane, tylko gdzie niegdzie ganki oplecione są krzakami winorośli. Jedziemy dalej. Jesteśmy na głównej drodze do Kamieńca Podolskiego. Jeszcze krótka wizyta w Chocimiu. Nic się tu nie zmieniło, przed bramą do twierdzy stoi Sachajdaczny i broni jej, ale już pozbawiony metalowej zbroi (blacha miedziana). Został pomalowany farbą przypominającą kolor brązu. Dalej nie ma tu głównego aktora „theatrum belli” hetmana Jana Karola Chodkiewicza. Idziemy do twierdzy. Sahajdaczny zezwala, bo opłaciliśmy „myto” za przejście mostu (dawniej zwodzonego) i bramy fortecznej. Współtowarzysze schodzą do zamku, a ja do restauracyjki na terenie twierdzy, na mamałygę ze skraweczkami. Część osób zobaczyła zamek i przyszła na piwo. Widząc, że coś zajadam, pytają się co to jest? - dali się skusić, to ja też zamówiłem drugą porcję. Mamałyga była wyśmienita, palce lizać, bo z grysiku kukurydzianego pierwszej sorty, z kukurydzy co dojrzewała w tutejszym słońcu.

Ruszamy do Okopów św. Trójcy. Jest już Żwaniec i most na Zbruczu. Parę ujęć kamerą i ruszamy do Kamieńca Podolskiego. Nocleg w hotelu „Ukraina”, tam nas już znają. Do Kamieńca dotarliśmy wieczorem. Jutro 14 września, przesłuchania uczestników konkursu. Do konkursu zgłoszono 9 osób, niestety są trudności z organizacją przesłuchań. Konieczne jest przesunięcie przesłuchań na godziny wieczorne. Część grupy udała się na zwiedzanie Starego Miasta. Ja zostałem w hotelu. Wieczorem do hotelu przyszedł przedstawiciel miejscowego kuratorium szkolnego - mówi po polsku - sala jest już przygotowana, pojedzie z nami na spotkanie. Była to sala widowiskowa. Szczęśliwie rozpoczęliśmy przesłuchania. Uczestnicy zaprezentowali wysoki poziom recytacji, co skłoniło jury do przyznania dwóch pierwszych miejsc. Zdobyli je, Maria Sira i Władysław Razowski. II. miejsce przyznano Krystynie Dubinie, a III. Pawłowi Grumnickiemu. Każdą ocenę przewodnicząca szczegółowo wyjaśniała i uzasadniała, podając jednocześnie wskazówki do dalszej pracy. Opiekunem, a zarazem instruktorem młodzieży była Irena Gałka, pochodząca z Kamieńca Podolskiego – aktualnie studentka V roku polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. W czasie wakacji odbywała praktykę w szkole w Kamieńcu Podolskim. Wszyscy uczestnicy konkursu otrzymali dyplomy, a laureaci nagrody książkowe. Jak co roku, zdobywcy I, II i III miejsca będą uczestniczyć w Krakowie w tygodniowych warsztatach teatralnych, tym razem organizowanych przez DK „Dworek Białoprądnicki”.
W Kamieńcu Podolskim mamy jeszcze jedno zadanie do spełnienia Udział w „Międzynarodowym Święcie 7 Kultur” organizowanym po raz pierwszy w dniach 15-16. 09 z udziałem narodowości ukraińskiej, rosyjskiej, ormiańskiej, litewskiej, tureckiej, żydowskiej i polskiej, ale to dopiero jutro. W hotelu czeka na nas wyznaczony przez organizatorów opiekun. Otrzymaliśmy program na dzień następny, w postaci małej ulotki, z której niewiele wynikało. Wiadomo było tylko tyle, że rankiem wszystkie narodowe zespoły mają stawić się w określonym miejscu i pomaszerować na rynek Starego Miasta, a o godz. 10;00 odbędzie się oficjalne spotkanie delegacji w siedzibie mera miasta. Niestety atak terrorystyczny w pamiętnym dniu 11 września 2001 na World Traid Center w Nowym Jorku, pokrzyżował oczekiwania gospodarzy i goście z ambasad w Kijowie nie przybyli.
W Rynku Polskim są już ustawione stoiska i namioty, niekiedy szumnie zwane domami narodowymi, np. „Dom Polski”, rozmieszczone w Starym Mieście na Rynku Polskim i Ormiańskim, gdzie prezentowane są wyroby rzemiosła i potrawy narodowe. Na stoisku polskim dominuje importowana z Polski margaryna, zaś wokół stoiska krzątają się chłopcy, których jedynym elementem krakowskiego stroju jest na głowie „czapka krakuska”. Zabrakło wyrobów artystycznych, a przede wszystkim „jadła polskiego”, choćby staropolskiego bigosu. Na „Święcie 7 Kultur” Gminę Kraków reprezentował „KLUB ZŁOCZOWSKI” z 40-osobowym Zespołem Pieśni i Tańca „Mydlniczanie”. Zgłoszony wcześniej program przewidywał pieśni i tańce krakowskie oraz widowisko „Krakowski Lajkonik” i „Wesele Bronowickie”. Całość miała trwać 40 minut. Koszty pobytu pokrywała strona polska. Z ulotki wynikało, że od 13:00 do 21:00, na stadionie miejskim mają odbyć się występy zespołów folklorystycznych. Nie podano jednak, w których godzinach mają wystąpić poszczególne zespoły. Opiekun zobowiązał się dać odpowiedź następnego dnia przed śniadaniem. Rano zgodnie z oczekiwaniem poinformował, że Zespół „Mali Mydlniczanie” winien zaraz wziąć udział w przemarszu na rynek Starego Miasta, gdzie nastąpi powitanie. Korowód zespołów był barwny. Bardzo dobrze prezentowała się grupa rosyjska, choć stroje kobiece były mocno przestylizowane. Także dobrze prezentowały się grupy: polska i turecka, autentycznością strojów regionalnych.
Ponieważ opiekun nie mógł odpowiedzieć, czy zapowiadane na godz. 10.00 spotkanie w merostwie dotyczy także delegacji z Krakowa (oficjalnego zaproszenia nie było), więc garnitury pozostały w hotelowych szafach, a delegacja krakowska wraz z miłym przewodnikiem Igorem i liczną grupą turystyczną, poszła jeszcze raz zwiedzać zabytki Starego Miasta i fortecę. W tym czasie pierwsze zaskoczenie zespołu „Mydlniczan”. Wyznaczono im tylko 10 min. na prezentację programu – zgłoszono przecież 40 minutowy występ. Po dłuższych rozmowach udało się w końcu przedstawić półgodzinny występ, prezentujący pieśni i tańce krakowskie. Po południu na stadionie miejskim ma śpiewać młoda piosenkarka z Krakowa. Przyjechała z nami w towarzystwie pianisty. Tak sobie życzyli organizatorzy przy ustalaniu programu. To drugie zaskoczenie – podobno potraktowano ją nie taktownie, na próbach wyraźnie promując piosenkarkę ukraińską. Trzecie zaskoczenie, to nie wiadomo, kiedy ma wystąpić zespół „Mali Mydlniczanie”. Mają czekać w pogotowiu, więc czekali cierpliwie – kilka godzin. W końcu powiedziano, że mają tylko 5 minut na występ. Weszli więc na scenę i przedstawili drugą część widowiska „Krakowski Lajkonik”, które trwało około 15 minut. Wybuchła awantura. Organizatorzy żądali przerwania występu. Doszło nawet do groteskowej sytuacji. Opiekun został połajany z zagrożeniem zwolnienia go z pracy. Ten jednak niewiele myśląc odpowiedział „to dobrze, zaciągnę się do zespołu „Mydlniczan” i tam będę śpiewał”. W końcu zespół przedstawił cały program z Lajkonikiem, a na widowni długo skandowano: Polsza, Polsza !!!!! To spontaniczne zachowanie się widowni nie było miłe dla organizatorów. Nie wiem po co nas zapraszali i pokrętnie ograniczali czas przeznaczony na występy? Przecież długo przed imprezą otrzymali pełny program widowiska wyliczony co do minuty? Pokonując 700. Kilometrową odległość trasę z Krakowa do Kamieńca Podolskiego „Mali Mydlniczanie” byli mocno zdziwieni postawa organizatorów, a jednocześnie zaskoczeni tak żywiołowym odbiorem widowiska przez widownię. Ażeby odwdzięczyć się, Dopiero teraz wieczorem możemy coś zjeść. Kolację, a raczej obiadokolację jemy w Starym Mieście w„Gostyncu”, teraz nazywa się „Restauracja Rycerska”. 40. osobowy zespół „Mydlniczan” Elżbieta posadziła w sali głównej, a reszta zasiadła do kolacji w małej Sali zwanej myśliwską z uwagi na wiszące na ścianach trofea myśliwskie. Przyszedł dyr Fencur , Olek, Igor i nasz dzielny opiekun. Trochę powspominano. Było miło. Po kolacji, przed restauracją, kapela „Mydlniczan” dała krótki koncert dla spacerowiczów, za gorące przyjęcie na stadionie.
Myślę, że ten incydent na stadionie był jedynym potknięcie organizatorów, ale nie powinien rzutować na całość Święta 7 Kultur. Było ono organizowane po raz pierwszy, a organizatorzy, w ramach swoich możliwości, starali się dołożyć wszelkich starań, by święto wypadło jak najlepiej i jak najokazalej. Całość imprezy wypadła więc dobrze i powinna wejść na stałe do harmonogramu imprez w Kamieńcu Podolskim. W przyszłości również nie powinno brakować polskich zespołów artystycznych. Ufamy, że w przyszłości „Święto 7 Kultur” stanie się dobrą wizytówką dla Kamieńca Podolskiego i kołem napędowym dla przemysłu turystycznego, czego serdecznie należy życzyć Władzom miasta i żyjącej tam wielonarodowej społeczności, a Staremu Miastu powrotu do jego dawnej świetności. Jutro ruszamy do Złoczowa.

Do Złoczowa jedziemy przez Skałę Podolską, Czortków, Trembowlę, Tarnopol. Wszędzie już byliśmy, ale są tacy, którzy tu jeszcze nie byli. Trzeba wszędzie zatrzymać się chociaż na chwilę. Jesteśmy już w Złoczowie, już zjedliśmy kolację i czekamy na „Mydlniczan” a ich ciągle nie ma. Jest już prawie północ, obsługa restauracji denerwuje się i stale dopytuje kiedy przyjadą. Wreszcie są. Już byli koło Złoczowa, kiedy jeden z muzyków zorientował się, że zgubił portfel z dokumentami. Musieli wrócić kilkadziesiąt kilometrów, by odszukać krzaki. Jak tam trafił? Portfel leżał obok. Obsługa zadowolona, że już będzie mogła pójść do domu, a na sali pojawia się nasza „Żelazna Dama”. Już sobie wyobrażacie jak im się dostało ha, ha. Zespół „Mydlniczan” wraca do Krakowa, a my zostajemy na noc. Jutro w planie mamy zwiedzanie Złoczowa, Oleska i Podhorców, a w godzinach popołudniowych wypad do Lwowa i Żółkwi, i powrót na nocleg do Złoczowa. Ale tempo!
To już 19 września. Po śniadaniu ruszmy w drogę do Krakowa przez Pomorzany, Brzeżany, Jaworów do przejścia granicznego w Krokowcu. Chcą opłaty graniczne 800 hr. Mówię, że już raz zapłaciliśmy wjeżdżając. Ale trzeba płacić dodatkowo mnie 500 a na 30 wystawię pokwitowanie –mówi. Ja muszę mieć pokwitowanie na całość, jeżeli ta opłata jest zgodna z prawem. Odburknął; jak nie to będziecie odpowiednio potraktowani. I rzeczywiście odwlekali odprawę. Zamiast w autokarze sprawdzić paszporty kazali wysiąść z autokaru i przejść przez pomieszczenie z bagażami do kontroli. Po stronie polskiej, czysto schludnie, grzecznie informują, gdzie są toalety, gdzie można coś zjeść, w drodze do Przemyśla witają nas kolorowe reklamy. Przemyśl rozświetlony, dobrze oznakowana główną droga. Jesteśmy w Europie, jeszcze tylko zatrzymamy się w Pilźnie w barze „Taurus”, by zjeść smaczną świeżą golonkę i jazda do Krakowa.


komentarze: 0 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz