piątek, 16 marca 2018

październik 2005

2016.02.05 08:42:56 


Po wielu trudnościach, o których już wspominałem w dniu 21 października 2005 r., odbędzie się odsłonięcie pomnika upamiętniającego ofiary mordu dokonanego na ludności polskiej w Hucie Pieniackiej w dniu 28 lutego 1944 roku.
 
Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Narodu Polskiego pokryje koszt autokaru, a my resztę. Wyjazd z Krakowa 20 października 2005, godz. 8:00 – parking przy Nowohuckim Centrum Kultury. Organizacyjnie jesteśmy przygotowani, niestety dwa dni przed wyjazdem rezygnację zgłosiły osoby z poza Krakowa (zachodnia i północna część Polski). Pojadą z Wrocławia z tamtejszym organizatorem wyjazdu. Stowarzyszeniem Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów. Trudno się dziwić skoro Rada OPWiMNP opłaca im przejazd do Huty Pienieckiej i noclegi z pełnym wyżywieniem we Lwowie. My natomiast hotel w Złoczowie i żywienie opłacamy sami.
 
Z Krakowa miało jechać 45 osób - jedzie tylko kilkanaście: członkowie „Klubu Złoczowskiego”, w tym osoby związane rodzinnie z Huta Peniacką, przedstawiciele Gminy Kraków, Krakowskiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” i Krakowskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
 
Trudno, z wyjazdu nie zrezygnujemy, nawet jeśli trzeba będzie zapłacić za autokar z własnych skromnych środków. Skorygowaną listę przekazaliśmy już faksem do Rady do zatwierdzenia, opieczętowania, wydania przepustki samochodowej i plakietek VIP, niezbędnych przy przekraczaniu granicy. Wyjazd na nastąpić pojutrze, a tu zaczynają się schody. Dzwoni pracownica z Rady, że Sekretarz Generalny kwestionuje wyjazd niektórych osób. Łączę się z nim i pytam o co chodzi? – mówi, że ma zastrzeżenia do osób z Krakowskiego Instytutu Pamięci Narodowej IPN. Wyczuwam wyraźną niechęć do kolegów z Krakowa spowodowaną wcześniejszą urazą i żąda skreślenia ich z listy. Przecież oni prowadzą śledztwo w tej sprawie – odpowiadam. A dlaczego jadą przedstawiciele Urzędu Gminy Kraków. To już wprowadziło mnie w konsternację – nikogo nie wykreślę – odpowiadam i w tej sytuacji odwołuję wyjazd jeżeli do 18:00 nie otrzymam potwierdzenia, że dokumenty na wyjazd zostaną nam przekazane dzisiaj. Zadzwonił też do osoby, znajdującej się na liście, urodzonej w Stanisławowie, żony nasze Złoczowianina i w dodatku członkini naszego Klubu Złoczowskiego. Kobieta podenerwowana, powiedziała, że nie jedzie, bo mąż zachorował, ale uważa, że powinno tam być jak najwięcej. Sytuacja stała niejasna i mocno drażliwa, ale my z wyjazdu nie zrezygnujemy. Koszt autokaru pokryjemy z naszych skromnych środków finansowych, ewentualnie uczestnicy dopłacą.
 
Przed 21:00 z Warszawy dzwoni ta sama pracownica z informując, że dokumenty zostały przekazane do wagonu pocztowego relacji Warszawa – Kraków i będą do odebrania przed północą. Mimo późnej nocy dokumenty odebrała koleżanka mieszkająca niedaleko dworca kolejowego i powiadomiła, że dokumenty dostarczy jutro przed wyjazdem. Rano 20 października, godz. 8:00 wszyscy są już przy autokarze, dokumenty też dostarczone. Jedziemy, na granicy żadnych problemów. Jedziemy już do Lwowa, gdzie przy Wałowej obok Prochowni planowany jest dwu godzinny postoju. Pan Stasio musi zregenerować siły po przebytych 380. km., jazdy non stop, a my w tym czasie, pobiegamy po Lwowie. Już jesteśmy na miejscu. Pan Stasio nabiera sił, a my biegamy po Lwowie, ale czas już wracać, bo o 17:00 ruszamy do Złoczowa. Pięć kilometrów przed Złoczowem, w Jasieniowcach, ktoś zauważa przy drodze nowy cmentarz. Zatrzymujemy się. Na krzyżach napisy 14 Dywizja Grenadierów ( już bez SS). Gwoli przypomnienia, czym była 14 Dywizja Grenadierów SS, jednostka wojskowa utworzona wiosną 1943 przez III Rzeszę z ukraińskich ochotników z Galicji. Tworzeniu dywizji patronował wówczas gubernator Dystryktu Galicja Generalnego Gubernatorstwa – Otto von Wächter, a ze strony ukraińskiej Ukraiński Komitet Centralny w Krakowie pod przewodnictwem Wołodymyra Kubijowycza i działacze OUN-M. Jednostka stacjonowała w Brodach i już w kwietniu 1944 w bitwie o Brody, poniosła znaczne straty. W okrążeniu w okolicy Buska znalazło się 7 niemieckich dywizji, oraz około 7 tysięcy żołnierzy 14 dywizji Grenadierów SS. Ostatecznie jednostki te zostały rozbite 22 lipca 1944. Około 800 żołnierzom wraz z dowódcą SS -Brigadeführerem Fritzem Freitagiem udało się przebić w rejonie Złoczowa i wycofać się w rejon Sambora i Turki, a stąd na Zakarpacie. Powtórne formowanie dywizji rozpoczęło się 15 września 1944 i odtworzeniu (do stanu około 11 500 ludzi). Na Słowacji dywizja walczyła z partyzantką w okolicach Żyliny. W początkach kwietniu 1945 w rejonie Grazu w Austrii, straciła około tysiąca zabitych i rannych. 19 kwietnia 1945 do sztabu dywizji przybył gen. Pawło Szandruk, (od 15 marca 1945 przewodniczący Ukraińskiego Komitetu Narodowego i głównodowodzący Ukraińskiej Armii Narodowej), podporządkował sobie SS-Brigadefuhrera Fritza Freitaga i przejął dowodzenie dywizją. Na jego rozkaz 25 kwietnia żołnierze tej dywizji złożyli przysięgę na wierność Ukrainie i umieścili na czapkach ukraińskie godło państwowe (tryzub). Po opuszczeniu linii frontu, 7 maja 1945 oddziały dywizji przeszły do brytyjskiej strefy okupacyjnej w Austrii. 10 maja 1945 SS-Brigadeführer Fritz Freitag popełnił samobójstwo, a komendę nad dywizją przejął gen. Mychajło Krat. Oddziały dywizji skapitulowały przed Brytyjczykami i Amerykanami w rejonie Tamsweg. Po kapitulacji jeńcy zostali przewiezieni do obozu w Bellaria, a następnie Rimini na terenie operacyjnym II Korpusu Polskiego we Włoszech. Generał Pawło Szandruk zażądał od Brytyjczyków spotkania w cztery oczy z generałem Władysławem Andersem, swym dowódcą z września 1939 r., a teraz dowódcą II Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie na froncie włoskim. W konsekwencji osobistej interwencji gen. Andersa w Londynie, a także stanowiska Stolicy Apostolskiej, Brytyjczycy mimo sowieckich żądań nie wydali żołnierzy ukraińskich Stalinowi, gdyż uznali ich za obywateli polskich (byli nimi bezsprzecznie do 1939 – agresja nie zmieniała ich statusu prawnego i umożliwili im osiedlenie się w r. 1947 w Wielkiej Brytanii i krajach Wspólnoty Brytyjskiej.
 
W Złoczowie już zapada zmierzch. Jeszcze krótki spacer. Jutro jedziemy do Huty Pieniackiej. Rano, jak zalecała Rada, jedziemy najkrótszą drogą przez Ponikwę. Znam drogę, już nie raz tędy jeździłem do Huty Pieniackiej. Droga początkowo jako taka, ale im dalej zmienia się, po ulewnych deszczach na drodze dużo kałuż. Dojechaliśmy do miejsca, gdzie kałuża była już małym stawkiem. Z jednej strony skarpa a z drugiej las. Szerokość drogi bardzo zwężona. Co robić? – wracać do głównej drogi przez Brody, Podkamień i Pieniaki? Jesteśmy zablokowani, a już zbliża się godzina rozpoczęcia uroczystości. I tu właśnie chcę podkreślić silną wolę p. Stanisława. Przyjrzał się dokładnie rozlewisku, wrócił do autokaru, usiadł za kierownicą, mocno dodał gazu i już znaleźliśmy się w bajorze, ale zawieszeni przodem i tyłem autokaru w nad powierzchnią mętnej wody. Pan Stanisław próbuje ruszyć do przodu i do tyłu, a autokar ani drgnie. Pchanie nie pomaga, gdy tymczasem za nami ustawia się kolejka autobusów – piętrusów. One na pewno nie poradzą sobie z tym stawkiem, a nie wiadomo co jeszcze przed nami. Wysiadają pasażerowie, jest też Władek Bąkowski. Pytam co tak mało, przecież mogliby się zmieścić w jednym autokarze? Zostali we Lwowie – odpowiada. No to fajną zrobili sobie wycieczkę. Niezbyt to uczciwe. Pan Stanisław początkowo bezradny, teraz rozbiera się do spodenek i daje nura do tej mazi błotnistej. Po krótkim czasie wychodzi spod autokaru i obwieszcza teraz na pewno wyjedziemy z tego błocka. Pytam co się stało, czy mierzył głębokość bajora. Nie, odpowiada, ja tylko podniosłem autokar na pneumatycznych poduszkach. Biedaczysko nie miał gdzie się umyć, więc wytarł błocko liśćmi łopucha i trawą. Po chwili wsiada do autokaru, dodaje gazu i już jesteśmy po drugiej stronie bajora, a p. Stanisław, jak gdyby nic się nie zdarzyło, uśmiechnięty pędzi do przodu jak pozwala stan drogi z zawrotną szybkością 30-40 km/godz.
   Pan Stanisław, magik kierownicy, już od kilku lat jeździ z nami na Kresy. Pan Stanisław to bardzo miła osoba, pogodna i stale uśmiechnięta, życzliwa wszystkim, znosząca ze stoickim spokojem wszystkie dziwne fanaberie uczestników. Ma barek z gorącą czekoladą, kawą, sokami i innymi trunkami poza wysokoprocentowymi. A pozostałe autokary musiały wycofywać się tyłem, aż do lepszego odcinka drogi, a po tym przez Brody, Podkamień, Pieniaki, Hołubicę, Żarków, a my jedziemy przez olbrzymi kompleks leśny (starodrzew). Do Huty Pieniackiej wjeżdżamy od strony Żarkowa. Droga wyremontowana przez Polskę. W Żarkowie wsiada młoda kobieta – prosi żeby ja zabrać, bo tam zginął jej dziadek. Jakie piętno ciąży na tych ludziach, przecież ich dziadowie dopuszczali się rabunku po zagładzie Huty Pieniackiej, a teraz młodzi wspólnie mieszkają, a gdzieś w podświadomości trauma. wstrząsające, przykre zdarzenie powodujące trwałe zmiany w psychice; szok, wstrząs Jesteśmy na miejscu. Piękny okazały pomnik, w formie krzyża, na nim napis, po bokach dwie tablice z nazwiskami pomordowanych. Tłum ludzi, kwiaty, dziesiątki świateł w ciszy słychać jęki, krzyk mordowanych, płonące domy strzały Przez to wszystko przebija się szept rozmawiających Ukrainek z pobliskiej wsi to zrobili nasi! Co ty! Zawsze słyszałam ze to Niemcy. Nieprawda obiecali wielką wolna Ukrainę, dali mundury bron i kazali zabijać zabijali bo mówiono ze przed wojna nasi byli bardzo biedni i to przez polskich panów – wyjeżdżali do ameryki, ale wracali, budowali domy, zostawali na tej ziemi teraz tez wyjeżdżają do tej ameryki ale nie wracają
 
W Hucie Pieniackiej po raz pierwszy byłem z początkiem lat dziewięćdziesiątych XX w. Przyjechałem tam z Władkiem Bąkowskim i Darkiem Walusiakiem dziennikarzem – dokumentalistą z krakowskiej telewizji, natomiast Władek z bratem Frankiem i córka Barbarą odwiedził Hutę Pieniacką już w 1989 r. Wtedy władze sowieckie po raz pierwszy upamiętniły ofiary tragedię. Książka pomarańczowa i książka bordo. O pacyfikacji wsi w dniu 28 lutego 1944 informowała wydawana we Lwowie ukraińska gazeta Lwiwskie Wisti, podano również, że śmierć poniosło 868 osób w Hucie Pieniackiej. Jedynie dwa bataliony (I i II) 4. pułku policji SS walczyły na froncie i zostały zniszczone pod Brodami. 4. Galicyjski Pułk Ochotniczy SS - policyjny; Galizisches SS Freiwilligen Regiment 4 – Polizei) – niemiecki pułk policji SS, utworzony został w maju 1943 z pierwszego poboru ukraińskich ochotników nie przyjętych z powodu stanu zdrowia lub warunków fizycznych, do 14 Dywizji Grenadierów SS.
 
Zbrodnia w Hucie Pieniackiej – dokonana 28 lutego 1944 roku pacyfikacji polskiej ludności cywilnej w Hucie Pieniackiej. Pacyfikacji żołnierze 4 Pułku Policyjnego SS złożonego z ochotników ukraińskich pod dowództwem Oberstleutnanta Schutzpolizei Siegfrieda Binza, wraz z okolicznym oddziałem UPA i oddziałem paramilitarnym nacjonalistów ukraińskich, pod dowództwem Włodzimierza Czerniawskiego. Bezpośrednio po wojnie skazany został w Polsce na karę śmierci, m.in. za zbrodnię w Hucie Pieniackiej. Według IPN sprawcą zbrodni był I batalion 4 pułku policyjnego SS stacjonujący w Złoczowie. Pułk szkolony był w Niemczech, a następnie w Holandii. Liczył początkowo 1264 żołnierzy i oficerów. Jego dowódcą był Oberstleutnant der Schutzpolizei Siegfrie Binz. W połowie lutego 1944 pułk został rozlokowany na linii Złoczów – Brody – Zbaraż, kilkanaście kilometrów od linii frontu. Brał tam udział w operacjach przeciw partyzanckich. Został rozbity, a duża część jego żołnierzy zginęła pod Zbarażem. Pułk brał udział w zbrodniach w Hucie Pieniackiej, Podkamieniu i Palikrowach.
 
W czasach ZSRR powstały dwa pomniki upamiętniające zbrodnię. Drugi z nich powstał w 1989 r. w 45. rocznicę wydarzeń; na głazie umieszczona była czerwona gwiazda i płyta z napisem, że winni zbrodni byli okupanci i bandy OUN. Pominięto informacje o narodowości zabitych, płyta i gwiazda zniknęły z głazu w latach '90., po uzyskaniu niepodległości przez Ukrainę.
 
W 1989 r. osoby, które przeżyły zbrodnię i ich rodziny za zebrane pieniądze ufundowały drewniany krzyż. Obecnie istniejący pomnik wzniesiono w 2005 r. dzięki staraniom Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Strona ukraińska przez dwa lata blokowała umieszczenie daty zbrodni na monumencie. W październiku 2005 r., po odsłonięciu pomnika w Hucie Pieniackiej ukazały się wywiady i artykuły prasowe. Oto wywiad z prof. Mirosławem Popowyczem z Akademii Kijowsko – Mohylańskiej (Rzeczpospolita 248/22-23. X 2005) - cytat wypowiedzi - w kwestii mordu w Hucie Pieniackiej dokonanego przez SS Galizien i UPA:  
„Zbrodnia, która nigdy nie powinna ulec przedawnieniu. Przez dłuższy czas w naszym kraju toczyła się dyskusja – jaką rolę w drugiej wojnie światowej odegrała dywizja SS Galizien (Hałyczyna) i czy brała udział w akcjach odwetowych. Trzeba powiedzieć szczerze – ta formacja kolaborowała z faszystami, a współpraca z okupantem nikogo nie zwalnia z odpowiedzialności”.„Ukraińcy o tej sprawie wiedzą niewiele i to trzeba zmienić. Ujawnienie w całości prawdy historycznej oczyściłoby atmosferę. Myślę, że milczenie ukraińskich władz w kwestii drażliwych rozdziałów historii jest chybione. Dobrze by było, gdyby upamiętnienia miejsc kaźni wojennych, takich np. jak Huta Pieniacka, były poprzedzane specjalnym oświadczeniem rządu naszego kraju”.
 
A w Polsce? Gazeta Wyborcza z 27 października 2005 r. zamieszcza artykuł pod wymownym tytułem Upamiętnijmy Ukraińców, gdzie w zakończeniu czytamy: „Marzy mi się też gest jeszcze szlachetniejszy; poparcie ze strony Polaków dla starań Galicjan o uznanie uprawnień kombatanckich żołnierzy UPA. Byłaby to wielka oznaka szacunku wobec byłych przeciwników, którzy dziś żyją w nędzy”. Pozostawiam ten artykuł bez komentarza.

komentarze: 0 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz