czwartek, 15 marca 2018

Błońscy

wtorek, 21 października 2014 18:13

Co wiem o moich rodzicach i przodkach?
przedruk z Pamiętnika Józefa Błońskiego 1891 - 1939

O przeszłości moich rodziców, a tym bardziej przodków, wiem niewiele. Tego, co wiem, dowiedziałam się z nielicznym zresztą pozostawionych przez ojca papierów i dokumentów, a także z opowiadań matki, potwierdzonych przez innych krewnych, oraz moich własnych wspomnień i spostrzeżeń z czasów dzieciństwa i lat młodzieńczych.
Ojciec, Maciej Błoński, urodził się 24 lutego 1860 roku w Niemirowie, w powiecie Rawa Ruska, umarł zaś 13 października 1926 roku, mając lat, 66, w Złoczowie, jako emerytowany Dyrektor sądu okręgowego.
Ukończył klasę IV tak zwanej Szkoły Głównej Jaworowskiej w Jaworowie 9 lipca 1873 roku. Podpisani na świadectwie: Kornel Freund, gospodarz klasy, Piotr Horodyński, zastępca dyrektora, i ksiądz Rosudzki. „Uczęszczał do szkoły regularnie, pod względem obyczajów zachowywał się wzorowo, do nauk przykładał się pilnością należytą i następującym postępem: Przedmioty naukowe: religia – dobry; język polski: czytanie, gramatyka, ortografia, wyrażanie się ustne i pisemne - bardzo dobry; język ruski: czytanie, gramatyka, ortografia, wyrażanie się ustne i pisemna – dobry; język niemiecki: czytanie, gramatyka, ortografia, wyrażanie się ustne i pisemna – dobry; pisanie: polskie, ruskie, niemieckie – bardzo dobry; rachunki – dobry; geografia i historia – bardzo dobry; gimnastyka – bardzo dobry; rysunki – bardzo dobry. Odpowiednio tym postępom otrzymał stopień pierwszy, celujący”.
W maju 1878 roku zostaje dietariuszem c. k. sądu powiatowego w Niemirowie i odbywa praktykę przy c. k. tabuli miejskiej we Lwowie. W czerwcu 1878 roku w sali radnej senatu i c. k. sądu krajowego we Lwowie składa egzamin praktyczny z manipulacji tabularnej. Pobrany do wojska w 1881 roku, wcielony do 89 Pułku Piechoty w Jarosławiu. Na liście kondycyjnej 89 Pułku Piechoty z 1893 roku zanotowano: „Sierżant od 1.11.1890 roku, mówi i pisze po polsku i po niemiecku całkowicie, po rusku dostatecznie, spokojny, zrównoważony, stały charakter, dobrze znający swoje obowiązki kancelaryjne, godny zaufania i bardzo pilny, rutynowany
pracownik. W pracy manipulacyjnej bardzo dobry pisarz i użyteczny. Podpisani w Gródku: 12 kompania – porucznik Schaetzel, Franciszek Wydra, major, dowódca 3 batalionu, oraz major Urycki, komendant batalionu zapasowego w Gródku”. W specjalnym świadectwie, najwidoczniej dla władz sądowych, napisano: „Jako podoficer w czasie służby wojskowej zachowywał się wzorowo, wykazywał wielką pilność i zdolności w pełnieniu swoich obowiązków, w pracy miał duże osiągnięcia”.
W sądzie ujawnił również zdolności. Mianowany kancelistą c. k. sądu powiatowego w Medenicach, w powiecie drohobyckim, 20 maja 1896 roku przeniesiony został do c. k. sądu obwodowego w Złoczowie. W 1899 roku mianowany oficjałem kancelaryjnym w X klasie rangi; w 1907 roku starszym oficjałem kancelaryjnym w IX klasie rangi; w 1914 roku przyznano mu VIII klasę rangi; w 1920 roku przeniesiony na etat dyrektorów kancelaryjnych. W okresie od 1914 roku do 30 września 1915 roku pełni służbę w Lwowskim c. k. Wyższym Sądzie Krajowym w Ołomuńcu. W 1915 roku wraca do Złoczowa. 20 maja 1918 roku otrzymuje krzyż wojenny za zasługi cywilne: „Kriegskreuz fur Zivilverdienste III Klasse”. W czerwcu 1925 roku, już w sądownictwie polskim, po przekroczeniu 65 roku życia uzyskał prawo do pełnego uposażenia emerytalnego. Wszystkie dokumenty ojca przechowałem; cytują je dla przypomnienia ówczesnych zwyczajów.
Dziadek ojca nosił imię Józef, ożeniony z Marianną Henczyńską. Ojciec (a mój dziadek) Antoni Błoński był leśniczym w lasach majątku niemirowskiego, należącego do Kruzensterna. Dziadek Antoni Błoński umarł w 1878 roku w Niemirowie. Nie znałem go zupełnie; znałam natomiast babką Anielę z Kleczyńskich (może z Kalecińskich?), która umarła w 1918 roku w Niemirowie.
Po złożeniu egzaminu wstępnego do pierwszej klasy gimnazjum w Złoczowie wyjechałem z ojcem na wakacje do Niemirowa. Pamiętam, że ojciec prowadził mnie ze sobą dość często do zakłady kąpielowego (kąpiele siarczane), gdzie leczył się po przejściu operacji nabrzmiałości w piersiach. Zakład kąpielowy należał również do p. Kruzensterna. W domu babka zajmowała się gospodarstwem. Była też w tym czasie na urlopie siostra ojca, Maria, która pracowała jako gospodyni i kogoś we Lwowie. Z braci ojca nie było w tym czasie nikogo. Pozostał mi w pamięci krajobraz Niemirowa, rzeczka Lubaczówka, lasy okoliczne, staw w którym gnieździło się dużo ptactwa wodnego, zakład kąpielowy i liche miasteczko galicyjskie.
Z braci ojca zapamiętałem Piotra Ignacego (dwojga imion), mieszkającego we Lwowie, z zawodu malarza. Czy artystę, nie wiem. Wiem tylko, że malował kościoły we Wschodniej Galicji i że w drodze do miejsc pracy, jak np. do Załoziec, wstępował do Złoczowa, bo odwiedzić brata. W 1914 roku powołany został do wojska austriackiego i zmarł jako jeniec wojenny w 1915 roku w Taszkiencie, na tyfus. Grób jego do drugiej wojnie światowej odszukał wnuk Andrzej, syn Zofii i Jana Otków, gdy jako praktykant po ukończeniu studiów na uniwersytecie lwowskim, już wtedy rosyjskim bądź ukraińskim, znalazł się w Azji.
Stryj Piotr ożeniony był z Julią, z domu Łebda, mieszkał we Lwowie, na przedmieściu Zamarstynów, gdzie miał domek. Dzieci stryja Piotra i wnuki znaliśmy najlepiej, bo najdłużej utrzymywaliśmy z nimi kontakt. Jedna z sióstr ojca, Maria, gospodyni w którymś z dworów w złoczowskim lub gliniarskim powiecie, zginęła w czasie pierwszej wojny światowej. Drugiej siostry, Emilii Marceliny, i trzeciej, Ludwiki, nie znałem lub nie zapamiętałem.
Drugi brat ojca, Kazimierz, służył w austriackiej żandarmerii, potem był kancelistą sądowym w Zatorze koło Wadowic, w końcu jako emeryt w urzędzie podatkowym w Podgórzu. Mimo że ojciec pisywał do brata i jego rodziny, nie nawiązaliśmy z nimi łączności.
Trzeci brat ojca, Władysław, żył właściwie poza rodziną. Upośledzony umysłowo, większość życia spędził w zakładzie w Kulparkowie, żył długo i umarł samotnie po pierwszej wojnie światowej. Z opowiadania siostry Heleny, która go od czasu do czasu z matką odwiedzała, wiem, że zachowywał się biernie i apatycznie, zdany na łaskę losu.
W 1938 roku wzięliśmy udział w pogrzebie Julii Piotrowej Błońskiej. Wtedy to rozmowa potoczyła się na temat rodziny Błońskich; jedna z kuzynek interesowała się bardzo przeszłością i pochodzeniem rodziny. Miała w swej bibliotece odpisy i oryginały pamiętników Rafała Błońskiego, powstańca i zesłańca na Syberię. Twierdziła, ze to nasz krewny, że pradziad i dziadek przenieśli się z Królestwa do Galicji i osiedlili w Niemirowie. W tym dopomógł im pan Kruzenstern. O prawdziwości tego opowiadania nie miałem sposobności się przekonać.
Na cmentarzu lwowskim na Łyczakowie, w części, gdzie są pochowani powstańcy z 1863 roku, pokazywała mi grób Macieja Błońskiego. Pod wpływem tych
opowiadań zainteresowałem się genealogią rodziny Błońskich, zajrzałem nawet do herbarzy. Tradycji szlacheckiej nie pielęgnowano jednak w naszych rodzinach i nie mamy nawet zamiaru dowodzić, że sławny Mikołaj z Błonia, z okresu scholastyki, lub cytowany w Bibliografii Estreichera Abraham Błoński z okresu reformacji, kalwin i arianin, w którego domu umarł sławny Faust Socyn, to nasi przodkowie. Dwie linie są rodu Błońskich: jedni pieczętowali się herbem Nałęcz, drudzy używali nazwiska Biberstein – Błońscy. Ostatnich spotkałem we Lwowie na ulicy Wałowej. Wspominki te, nie poparte dowodami, nie posiadają jednak wartości dokumentu.
Łatwiej może przyszłoby doszukać się szlacheckiego pochodzenia w rodzinie naszej matki. Ojcem jej był Stanisław Bernhard (pisano też mylnie Bernhardt), matką Karolina Donicht, Donichtowie zaś spokrewnieni byli z Podczaszyńskimi. Z Donichtów pochodzili dwaj bracia: Józef i Aleksander. Pierwszy poszedł na księdza: został proboszczem w Jaryczowie Nowym, w powiecie lwowskim, w miasteczku należącym do Krzeczunowiczów. Brat Aleksander miał jakiś mająteczek koło Jaryczowa, jakiej wielkości i wartości, nie dowiedziałem się. Opowiadał mi ktoś, że był z panną Opolską. Mieli dwie ciocie, jedną nazywano Petronelą, drugą Dozią (Teodozją). Widziałem je jeszcze żyjące w latach 1896 – 1899, gdy jako dziecko bywałem z matką na wakacjach w Jaryczowie, na Piaskach. Z rodziny Bernhardów pochodzili: wuj Bronisław, matka moja Wanda Antonina, ciotka Sabina i ciotka Kamila; z Podczaszyńskich, wuj Michał i ciotka Maria, zwana Minią. Rodzice Bernhardów i Podczaszyńskich zmarli przedwcześnie. Jeden ze stryjów Podczaszyńskich był komendantem austriackiego więzienia, tak zwanych Brygidek, we Lwowie.
Z Donichtów, z ojca Konrada, pochodził Stanisław, sędzia okręgowy w Samborze. Brat jego (imienia nie pamiętam) gospodarował w Bolechowie. Obaj umarli przed drugą wojną światową. Z sędzią Stanisławem widywał się brat mój Stanisław w Samborze w latach, gdy pełnił obowiązki prokuratora sądu obwodowego w Samborze. Stryjowie ci podobno odwiedzali matkę w Złoczowie.
Na wuja, księdza Józefa, spadł obowiązek zajęcia się sierotami po Bernhardach i Podczaszyńskich. Nie wszystko było dobrze, nie wszystkie traktowano jednakowo. Wiem z opowiadań matki, choć rzadko spowiadała się z przeżyć swoich, że uważała się za poddaną swego opiekuna, wierzyła w Boga i podlegała wpływom rodziny,
która żądała od niej pracy, użyteczności i praktyczności, a nie wiedzy książkowej, poziom jej wykształcenia był więc stosunkowo niski, żądano jednak, by nauczyła się jak najwięcej tego, co potrzebne w gospodarstwie domowym. Była dobrą gospodynią i umiała wiele z zakresu porządku domowego, robót w polu, ogrodzie i sadzie, w stajniach i w kuchni. Dom u wuja księdza prowadzony był na duża skalę, probostwo duże, inwentarz znaczny, pola, koni i krów sporo. Wuj aprobował wyjście za mąż Sabiny za Ostrowskiego, Kamili za Trzebickiego, Wandy zaś za Macieja Błońskiego. Zakupił też grunty wuja Bronisława i dla siostrzenic w Jaryczowie na Piaskach, sam wybudował kościół w Barszczowicach, gdzie kazał się pochować na cmentarzu przy kościele. Probostwo w Jaryczowie Nowym objął ks. Wawszczak. Pamiętam że jako dziecko bawiłem się podczas pobytu letniego w Jaryczowie na Piaskach resztkami ksiąg liturgicznych i szat liturgicznych.
Ciotka Minia, urzeczona wpływem wuja Donichta, pisała wierszem opowiadania biblijne. Ciotka Kamila wyszła za egzekutora podatkowego Trzebickiego, który wcześnie umarł, sama zaś z córką Heleną przebijała się z trudem przez życie, utrzymując stancje (pokoje dla studentów i urzędników we Lwowie przy ul. Długosza). Kuzynka moja Hela Trzebicka pracowała jako siła kancelaryjna w Wydziale Krajowym za czasów marszałka Sejmu hr. Stanisława Badeniego. Z przyszłym mężem Wiktorem Heinem próbowała sobie ułożyć życie: on jako technik, ona jako biuralistka w tymże Wydziałem Krajowym. Potem przyszła pierwsza wojna światowa. Męża powołano do wojska austriackiego jako oficera rezerwy. Po wojnie i odzyskaniu niepodległości oboje przeżyli lepsze czasy w Polsce. Mąż osiągnął stopień podpułkownika artylerii; brał udział w obronie Lwowa, stacjonował później w Niepołomicach, Jarosławiu i Wilnie (patrz pamiętnik generała Krichmayera). Pułkownik Wiktor Hein zginął w 1940 roku w pożarze więzienia Brygidek we Lwowie, syn jego, Ryszard, absolwent Szkoły Rolniczej w Dublanach, wysiedlony ze Lwowa i wysłany z matką, żoną dzieciątkiem na Sybir, dostał się w 1943 roku na Zachód i do Anglii. Zmarł nagle w Bostonie w Anglii w 1964 roku.
Los Podczaszyńskich splótł się także z losem Donichtów i Błońskich. Michał Podczaszyński, który jako leśnik pracował u Dolańskich w Radłowie i Grębowie, dorobił się pewnego majątku w Krynicy i Rozwadowie, umarł w 1939 roku. Siostra jego, Maria, umarł po pierwszej wojnie światowej, syn, leśnik, w 1967 roku. Podczas pierwszej, a zwłaszcza drugiej wojny dorobek Donichtów i Podczaszyńskich został
zmarnowany. Gdzie podziały się ciotki Petronela, Dozia, Sabina, Minia, wuj Bronek? Wszyscy pomarli. Gdzie podziały się spichrze, konie, powozy, stodoły i gospodarstwo na Piaskach? Wszystko zmiótł czas, wszystko zmiotły pożar i następstwa pierwszej i drugiej wojny. Zostały wspomnienia i mogiły.
Wuj Bronisław Bernhard już w pierwszej wojnie światowej został bardzo dotknięty. Ciotka Misia umarła (pochowana na cmentarzu na Piaskach) dom, spichrz, stodoły, stajnia zostały spalone. Wuj postarzał się i zubożał. Odbudował się na innym miejscu. Uczestniczył jeszcze w pogrzebie mojej matki. W końcu ożenił się ze straszą niewiastą Anną Procakiewiczową, która w zamian za spadek przyrzekła opiekować się nim do śmierci. Zmarł na jesieni 1938 roku. Naprzeciw dawnego gospodarstwa wuja pozostało jeszcze na Piaskach gospodarstwo rządcy Krzeczunowiczów, pana Beinlicha. Co wojna z nimi zrobiła? Nie wiem. Krzeczunowicz, oficer 8 Pułku Ułanów imienia ks. Józefa Poniatowskiego, napisał w Londynie historię swego pułku.
Z lat dziecięcych zapamiętałem jak przez mgłę kilka tylko wydarzeń z życia moich rodziców i pięciorga nas dzieci w Gródku Jagiellońskim i Medenicach w okresie do 1897 roku. W Medenicach zostałem pokąsany przez psa, co pociągnęło za sobą dłuższe leczenie i z czego pozostały mi ślady na prawej ręce. Już po przeniesieniu nas do Złoczowa zmarł w 1898 roku mój najstarszy brat Kazimierz. Jego śmierć i ogromna rozpacz matki zrobiły na mnie wielkie wrażenie. Długi czas Kazio był dla nas dzieci przykładem i wzorem. Ja i Staszek obowiązani byliśmy naśladować go. Pozostawił ojcu piękną, własnoręcznie wykonaną mapę historyczną Polski i – jako rozrywkę – miniaturową scenę teatralną, która służyła mu do pokazywania scen i przedstawień teatralnych. Miał wówczas 14 lub 15 lat. Obu tych pamiątek już nie znalazłem po pierwszej wojnie światowej.
W okresie od 1896 – 1909 roku spędzaliśmy lato przeważnie w Jaryczowie na Piaskach. Gospodarstwo wuja Bronka leżało nie opodal drogi wiodącej z Jaryszowa Nowego przez Kanał Jaryczowski na nowy cmentarz, dalej przez las do Barszczowic. Obok zaś stała zagroda rządcy majątku Jaryczów. Wszyscy krewni uważali, że mają jakiś udział w gospodarstwie i że mogą z niego korzystać na rachunek Błońskich, tak jak Podczaszyńskich i Trzebnickich. Tylko Donichtowie ustąpili już z pola.
Tam jako dzieci poznawaliśmy uroki i przyjemności wiejskie, tam poznawaliśmy pracę w polu, korzystaliśmy z przyjemności kąpieli w Kanale Jaryczowskim, z wycieczek i spacerów leśnych. Na Piaskach znajdował się w latach 1903 – 1905 warsztat stolarski i wytwórnia posadzek, w której ojciec nasz zakupił parkiety do pokojów budującego się domu w Złoczowie.
Zdaję sobie sprawę, że te wspominki interesują właściwie tylko moją rodzinę. Zapisuję je jednak trochę dla porządku, a trochę dla opisania środowiska, w którym się wychowałem. Było ono bardzo skromne, chociaż ani chłopskie, ani rzemieślnicze. Możliwe, że obie rodziny – ojca i matki – były kiedyś zamożniejsze; ale matka, sierota, zdana na łaskę krewnych, nie wniosła majątku, ojciec też nie posiadał niczego, więc kariera podoficera, później drobnego urzędnika, była jego jedyną szansą życiową, i potrafił ją wykorzystać. Szlacheckie pochodzenie- jeżeli w ogóle było – nie pozostawiło żadnych przyzwyczajeń ani tradycji. Ojciec odznaczał się pracowitością i zapobiegliwością, zbudowanie własnego domu uważał za wielki sukces. Matka była wyjątkowo gospodarna. Trzeba wszakże pamiętać, że w tych czasach stanowisko urzędnika, choćby skromnego, zapewniało byt, przyzwoitą starość i pewne społeczne poważanie. Przywiązanie do tradycji i polskości łączyło się także z wielkim znaczeniem, jakie przypisywano wykształceniu. Ambicje majątkowe ustępowały trosce o wychowanie i wykształcenie dzieci. Rodzice moi bardzo się kochali. Zdaje się, że sami doprowadzili do swojego małżeństwa, na które opiekun matki zgodził się, ale chyba bez entuzjazmu. O tych sprawach oczywiście nie mówiło się wtedy dzieciom.
Tej trosce rodziców zawdzięczaliśmy wszyscy – a było nas sześcioro – przyszły los. Najstarszy brat, Kazimierz, bardzo chyba zdolny, zmarł po ukończeniu z odznaczeniem trzeciej klasy gimnazjum. Drugi, Stanisław, osiągnął w sądownictwie polskim stanowisko prokuratora Sądu Najwyższego i zaginął w 1939 roku na Wschodzie kraju. Trzecim byłem ja. Siostra Maria została nauczycielką szkół powszechnych w powiatach: złoczowskim, krasnostawskim, rówieńskim i nowosądeckim; stosunkowo młodo poprosiła o przejście na emeryturę, za mąż zaś nie wyszła; po drugiej wojnie przebywała w domu rodziców w Złoczowie. Siostra Helena była również nauczycielką, później urzędniczką Ministerstwa Kolei, wreszcie żoną profesora i rektora Politechniki Lwowskiej Kazimierza Zibsera. Ostatni z synów, także Kazimierz, sędzia w Kołomyi, zaginął również w latach wojny na Wschodzie.
Wszystkie te losy miały swój początek w niewielkim mieście, do którego wracam teraz myślą, w Złoczowie. Urodziłem się wprawdzie 19 marca 1891 roku w Gródku Jagiellońskim, ale wszystkie moje wspomnienia i sentymenty łączą się już ze Złoczowem.


komentarze: 0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz