czwartek, 15 marca 2018

Kresowe opowiadania o czasach bardzo starych, starych i tych nie tak odległych

2013.05.06 09:16:40 

M O J A   O J C Z Y Z N A    

Złoczów – dziedzictwo Sobieskich
Nazwa Złoczów według XVIII - wiecznej tradycji pochodzi od wyzłoconych łanów zbóż okalających miasto ( Acta Ecclesie  Zlocz. k. 2 V.) Felicis melior Russorum portio glebae Rusi Amultis titulis aurea Zloczovia co znaczy: Doskonała cząstko szczęśliwej gleby z licznych względów złoty Złoczowie.       


Jeśli pytasz czym jest Ojczyzna? - odpowiadam:
- to miejsce urodzenia, dzieciństwa i wspomnienie o rodzinnego domu,
- to tradycje przekazywane z pokolenia na pokolenie,
- to system wartości tworzony przez wieki,
nie należy więc wstydzić się być tego patriotą.  Należy dbać i troszczyć się o  rozwój tego co nam przekazano, a mottem tych opowiadań niech będą te wiersze:

”Kłaniam się Tobie – Ziemio Podolska
Moja Ojczyzno – Ziemio Tarnopolska
Mlekiem i miodem obficie płynąca,
Wszelakim dobrem swoich gleb słynąca!
Ty Ziemio Złoczowska….”
                                         Marian Hemar:

„Przenieś mnie teraz 
Do miasta Złoczowa
Gdzie dusza zazna radości
Od nowa
Tam pozwól zamieszkać
Na chwilę
Zamiast wędrować”…
                                        Agnon Szmuel Josef:

Jeśli pytasz gdzie ojczyzna ma? -
odpowiem Kraków ojczyzną mą,
Krakowski Rynek i Wawel stary,
Krakowskie Planty i Brama Floriańska.
Lecz po mieczu i kądzieli,
To Podole, Lwów, Brzeżany,
Podolskie stepy i burzany,
I Złoczów, pachnący ciastkami.
                                         roma

Tam W Złoczowie Rodzice mieli cukiernię. Tam na Podwójciu 4 rodzinny dom mój stał. Dom parterowy, murowany, przestrzenny - holl, pięć pokoi w amfiladzie, kuchnia, służbówka, dwie wygódki i przeszklona weranda z widokiem na sady i piękne ogrody. Od strony ulicy i wzdłuż domu była kwietna rabata, pachnące róże i mattiola, a jesienią mieczyki, piwonie i  inne drobne kwiaty. Przy sadzie był mały ogródek - rabata z bylinami, krzewy i warzywniak z kuchennymi ziołami, a środkiem sadu dróżka z krzewami porzeczki i agrestu. W sadzie rosły drzewa wiśni, moreli śliw i jabłoni.  Po prawej stronie ogrodzenie z kolczastego drutu, pnącza,  powoje, dzikie wino i gniazdko cierniówki, bardzo ufnej, bo pozwalała się głaskać w czasie lęgowym. To ptaszek wędrowny, ubarwienie dość jasne - wierzch rudoszary, skrzydła wyraźnie rdzawe, a spód białawy z różowym nalotem na piersi.                                                              

Po lewej stronie szczelny płot  z desek  góry ostro zaciosany.  Wzdłuż płotu maliniak, a na końcu posesji podmokła część sadu i ruczaj mały. Tu drzew nie było, tylko moczarowa trawa, gdzie rządziły się żaby: śmieszki, moczarowe i żyjące w trawie. Te to aż pod warzywnik wędrowały. Od czasu do czasu przed zachodem słońca pojawiał się pan bociek, żeby z żabami zrobić porządek. A kiedy już nastał wieczór, słychać było żab gadanie, kuma - kuma, kum, kuma - kuma, kum, a bociek gdzie?, „w gnieździe, w gnieździeee” odpowiadało echo i następował żywiołowy rechot żab. W środku sadu, pod strzelistą brzozą, altana mała stała, w koło sezonowe kwiaty, a obok rozłożyste drzewa bzu – lilaka pospolitego i bzu białego. Ogrody i sady widziane z werandy (poziom pierwszego pietra), to duży cztero hektarowy teren obsadzony drzewami, przeważnie owocowymi i ozdobnymi, krzewami i kwiatami – to raj ptasi, naturalny teren lęgowy i to zaledwie 300 m od centrum miasta. W Złoczowie takich enklaw zieleni było więcej: park  na Starych Wałach, na dawnym obwałowaniu grodu.

Na południowo - wschodnim krańcu miasta, na niewielkim wzniesieniu za zamkiem był park i stadion miejski,  boisko piłkarskie, bieżnie, korty tenisowe, boiska do siatkówki i koszykówki, a na domiar tego, jakby było za mało, strzelnica sportowa,  zaś u dołu góry pełnowymiarowy basen kąpielowy, szatnie, bar i kręgielnia. W mieście był park zwany „Kepą”, to wzniesienie, na którym było kiedyś modrzewiowe „fortalicium” i nowy zamek i zamkowe ogrody. O nich pisał Wincenty Pol. A to suplement do jego wiersza:

Stary dworzec modrzewiowy
Już od dawna nie istnieje
Nie ma sadów ni dąbrowy
Zaś w pamięci mej przetrwało
                     Wzgórze zwane kiedyś „Kępą”.
Na  tym wzgórzu rosły drzewa
Stare klony i kasztany
Wśród nich dróżki białe wiodły
Słychać było ptaków śpiewy
                      I radosną dzieci wrzawę.
Dziś już nie ma wzgórza „Kępa”
Spychaczami go zepchnięto
Stoją dzisiaj gmachy wielkie
Administracji miasta
                      O przeszłości zapomniano    
                                                         roma

W parkach sadach, ogrodach roiło się od ptactwa. W naszym sadzie jako pierwszy po zimie przylatywał pierwiosnek. Jego śpiew wyróżniał się monotonnym wykrzykiwaniem "cilp, calp" i  "tret tret". W czasie godowym trel trwał zwykle cały dzień. Później pokazywały się inne ptaki: szpak, drozd i słowik, ten to śpiewał nocą przy altance. Nawet uwił na bzie gniazdko dla swe wybranki. Nocą słychać było gwizdy, świsty, flety, rytmiczne sylaby, to wszystko łączyło się w niepowtarzalną melodię. Czasem zięba zawitała, piękna elegantka. Stałym gościem był trznadel. Ten przypominał kanarka, bo miał brzuszek cytrynowy. Wczesnym rankiem siadał na czubku brzozy i oznajmiał poranek charakterystyczną melodią "cik", "srit". On u nas zimował i pod koniec zimy śpiew jego brzmiał – "di di di di dieh".  Śpiewał od lutego aż do jesieni.  Sikora bogatka też zimowała i stale dopominała się o słoninkę w karmniku. Wszędzie można było ja usłyszeć, no i szczygieł w pięknym kolorowym ubranku, śpiewak najwyższej klasy. Jesienią, na przezimowanie, pojawiał się gil w pięknym kolorowym fraczku. Przylatywał z północno-wschodniej Europy, bo tam dla niego zima była zbyt surowa. W sadzie szukał owoców i pozostawał do kwietnia. W sadzie i ogrodzie też były motyle. O popularnych bielinkach i cytrynkach, tylko wspomnę, natomiast ozdobą ogrodu był: Paź królowej, najpiękniejszy motyl na świecie. W wielu miejscach już wyginął. Można było go zauważyć od maja do sierpnia, najczęściej tam gdzie warzywa: marchew, koper włoski i kminek. Rusałka admirał, ta latała odmaja do października żywiąc się sokami z drzew i gnijącymi owocami, a także nektarem z pokrzywy, Był też pawik i pokrzywka. Latały od wiosny przez całe lato i żywiły się nektarem kwiatów pokrzywy. W maju i czerwcu roiło się od chrabąszczy w dzień na drzewach liściastych, a  loty odbywały wieczorami. Żywiły się nimi ptaki drapieżne, a dla ptactwa domowego były przysmakiem, więc kury biegały jak oszalałe, żeby dopaść ofiary. Na podwórku często gościły kawki, wrony i gawrony, żeby podkradać kurom karmę. Czasem kruk z potężnym dziobem i myszołów szybujący nad sadami wypatrujący zdobycz. To moje przydomowe środowisko.

Często przebywałem we wschodnio – południowej części miasta, oddalonej od naszego domu ok. 1,5 km, gdzie u stóp Wzgórz Woroniackich, były łąki i źródliska rzeki Złoczówki i Młynówki. Tam na podmokłych łąkach rosły: skrzypy, wrotycz i sasanki,  żółte kaczeńce, storczyki, ziele tatarskie i krzaki łozy. Gniazdowała tam rozśpiewana łozówka – niepozorny mały ptaszek, a w zaroślach rządzili: świergotek łąkowy i świerszczak udający świerszcza granie. Tam też było królestwo motyli i ważki pstrokatej. Pośród  traw i krzewów łozy było źródlisko  - „bezodnią” zwane. To początek rzeczki małej i rozlewiska wodnego, gdzie były szuwary i sitowia kępy, oczka wodne i nenufary, a przy brzegu pałki wodne, smołowane czółno stare, niezapominajki i pachnąca mięta. To królestwo żab jeziorkowych i wodnych, dzikich kaczek, kurek wodnych i przeróżnych owadów. Gniazdował tam też trzciniak ptaszek mały co śpiewał wieczorami, a żaby jak to żaby, bez przerwy kumkały.

Przypomniał mi się tu wiersz Brzechwy taki: „Ryby, żaby i raki, raz wpadły na pomysł taki, żeby opuścić staw, siąść pod drzewem i zacząć zarabiać śpiewem. No, ale cóż, kiedy ryby śpiewały tylko na niby, żaby na aby - aby, a rak byle jak.” Brzechwa pochodził z Podola i zapewne znał żabi śpiew. Czy ja też  piszę na niby i byle jak? Osądzicie sami. Ach! Zapomniałem, zapomniałem o doskonałej glebie, o łanach zbóż złotem malowanych, o czerwonych makach, chabrach i rumiankach, co w promykach słońca i powiewie wiatru tańczyły, jak piękne kolorowe ubrane  baletniczki i o skowroneczku, co wysoko gdzieś tam w górze, śpiewał swoją pieśń na moje powitanie.

To tam moja Ojczyzna była
To chłopięcych lat Arkadia                                                                                                                                            
To ta memu sercu jest bliska.
Więc już kończę,
O mnie już pisałem,
O niej, w następnym rozdziale.


komentarze: 4 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz